|
przy II LO w Suwałkach |
|
Spektakle |
||
spektakle
|
Tu można znaleźć informacje o spektaklach, które obejrzeli członkowie Koła Miłośników Teatru „Antrakt”. Spektakle, wraz z wybranymi recenzjami, zamieszczamy w porządku chronologicznym. W pasku po lewej znajduje się lista w porządku alfabetycznym. Warto tu zaglądać — w miarę możliwości (i czasu) spektakli będzie przybywało, znajdą tu miejsce również te obejrzane przez minione „Akty” Antraktowych pokoleń.
W głównej tabeli zamieszczamy spektakle w układzie chronologicznym (najświeższy jest na początku), zaś z lewej strony, dla orientacji, znajduje się alfabetyczny spis tytułów.
|
|
Obejrzane spektakle w układzie alfabetycznym: A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?
(20.10.2007) Albośmy to
jacy, tacy… (14.06.2007)
Arka (09.2005)
Ballady i
romanse (8.12.2006)
Biesiada u
hrabiny Kotłubaj
(20.12.2006) Bobok (26.03.2011) Burza (14.02.2016)
Chory z
urojenia (23.09.2004)
Czar
zwyczajnych dni
(23.03.2006) Czego nie widać (2004)
Dziady (25.03.2018)
Faust (20.03.2006) Filozofia po góralsku (13.12.2008)
Głód (25.03.2009)
Ja jestem Żyd z „Wesela” (02.2013)
Klątwa (24.03.2009) Kobieta z morza (20.12.2005) Kordian (5.05.2016)
Król Edyp (4.12.2018) Kształt rzeczy (23.01.2004) Lailonia (26.03.2011) Letnicy (9.11.2019)
Maruczella (3.06.2006) Mewa (6.11.2003) Mewa (19.11.2010) Męczennicy (1.12.2015) Milczenie o Hiobie (17.06.2015) Nieskończona historia (26.10.2012) Odejścia (20.11.2008) Opowiadania dla dzieci (18.01.,2009)
Osąd (25.03.2011)
Panieński raj (18.10.2005)
Pętla (31.01.2004)
Portiernia (14.03.2005) Proces
(16.02.2008)
Rajski ptak (15.03.2005) Scenariusz
dla nieistniejącego… (13.12.2007) Sen nocy letniej (17.06.2007) Skrzypek na dachu (9.03.2012, 6.12.2016)
Słodki ptak
młodości (25.03.2009)
Słomkowy
kapelusz (21.03.2006)
Smycz (23.03.2009)
Sonata
jesienna (26.11.2007) Sprzedam dom,
w którym… (19.03.2006)
Szalbierz (4.01.2018)
Szczęśliwe
dni (13.11.2009)
Sztuka rodzi
się na strychu (1.06.2006) Szyc (26.03.2011) Śmierć pięknych saren (8.10.2015) Święty Edyp (13.03.2005)
Wasza
Ekscelencja (17.02.2007)
Wesele (21.03.2009)
Więź (15.03.2005)
Wyzwolenie (25.09.2004)
Zadziwiający
cyrk (20.10.2005) Zapasiewicz gra Becketta (4.12.2004) Zbójcy (11.12.2014) |
Maksym Gorki
Letnicy Reżyseria Maciej Prus Obsada Dominika Kluźniak, anna Gryszkówna, Mateusz Rusin, Krzysztof Stelmaszyk, Michalina Łabacz, arkadiusz Janiczek, Edyta Olszówka, Piotr Grabowski, Henryk Simon ,Beata Ścibakówna, Mariusz Benoit, Karol DziubaJacek Mikołajczak, Grzegorz Kwiecień i inni
Teatr Narodowy w Warszawie 9 listopada 2019 r. (premiera), Warszawa Jubileusz 25-lecia Koła Miłośników Teatru „Antrakt”
Ukłony po przedstawieniu. Pośrodku reżyser spektaklu
„Miejmy odwagę milczeć” – jak mówi jedna z bohaterek „Letników” Maksima Gorkiego. Miejmy też odwagę porozmawiać. Na przykład o sztuce. A ta konkretna sztuka daje do dyskusji nieograniczone pole. Nie pozostawia obojętnym, weryfikuje teatralne preferencje, udowadnia, że właśnie słowa mają ogromną siłę oddziaływania. Obok „Letników” nie da się przejść obojętnie. Ten, kto szuka w spektaklu metaforyki i złożonych środków teatralnego wyrazu, będzie zawiedziony. „Letnicy” to sztuka „gadana” (według niektórych wręcz „przegadana”), w której tekst odgrywa pierwszoplanową rolę. Tekst, skąd inąd, dobry, zmuszający do refleksji, choć momentami powtarzalny i przydługi. Wiodącym motywem jest w „Letnikach” wątek społeczny, stąd kolejny zawód części widzów, którzy w teatrze poszukują wyraźnych indywidualności, narysowanych grubą kreską postaci. Bohaterowie sztuki Gorkiego są reprezentantami postaw przyjmowanych względem zastanej rzeczywistości, co odziera ich nieco z osobowości. Odnajdujemy więc buntowniczkę, pragnącą zmiany, która nie potrafi się jednak na nią odważyć (w tej roli Dominika Kluźniak). Poznajemy kobietę dojrzałą i niezależną, lecz uwięzioną w klatce swojego własnego strachu i obaw przed kolejnymi upokorzeniami (graną przez wybitną Beatę Ścibakównę). W opozycji do tej postawy znajduje się bohaterka grana przez Edytę Olszówkę, która, mimo ogromnego niespełnienia, trwa w roli matki i żony. Michalina Łabacz prezentuje nam natomiast postać kobiety wyzwolonej, o wątpliwej moralności, która przy mężu trwa jedynie dla komfortu i stabilizacji. W spektaklu znajdziemy także drwiącego z konwenansów młodzieńca (Michał Rusin), który swoją niezależność usiłuje nieco hipokrytycznie narzucić innym. Poznajemy też literata - zmęczonego oczekiwaniami czytelników mężczyznę, który nie szuka wyjątkowości, a pragnie być mierzony taką samą miarą jak inni - w którego wciela się Piotr Grabowski. Reprezentantami inteligentów są bohaterowie grani przez Pawła Paprockiego, Krzysztofa Stelmaszyka i Arkadiusza Janiczka, którzy w spektaklu mają przede wszystkim pokazać zepsucie i bezrefleksyjny żywot swojej klasy społecznej, która nie zamierza doprowadzać do żadnych przemian.
Oprócz silnie
rozbudowanego wątku zdegenerowanej inteligencji, która bez celu i bez
sensu pogrąża się w coraz większym niespełnieniu, „Letnicy” prezentują
nam także klika zindywidualizowanych interakcji pomiędzy postaciami. Tu
jednak „słowa, słowa, słowa” zabijają autentyczność - brak metaforyki i
dosłowność spłycają emocje bohaterów i odbierają widzowi możliwość
zaangażowania w tworzące się relacje. Specyfika sztuki Gorkiego polega na tym, że nie przedstawia nam niczego, czego byśmy już nie wiedzieli. Nie odnajdziemy tam nowych wniosków, świeżych refleksji, które stałyby się bodźcami do przemyśleń. Bo też skąd mielibyśmy takie bodźce otrzymać, skoro każdy z bohaterów jest w niemal równym stopniu skażony chorobą swojej klasy? Może właśnie to odbiera temu tekstowi napięcie – brak silnie kontrastującej postaci powoduje nie tylko monotonię, ale także całkowicie odbiera nadzieję, przez co po zakończeniu spektaklu na próżno oczekujemy jakiegokolwiek katharsis. Nie bez przyczyny Biblia głosi zatem: „A tak, skoro jesteś letni, i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,16). I my, widzowie, powinniśmy wziąć sobie do serca te słowa oraz zapamiętać końcową scenę spektaklu, która jest dla nas przestrogą – nie pozostawajmy letnimi, bo obojętność jest chorobą, na którą nie ma lekarstwa. Lena Fałtynowicz
„Letnicy”... Tytuł zwodniczy dla osoby nieznającej tekstu... Można by pomyśleć, że reżyser ma ambicje „uratować” nieszczęsnego widza przed jesiennym spleenem. Odbiorca z dramatem zaznajomiony wie natomiast, że decydując się na obejrzenie sztuki, musi wszelkie tego typu oczekiwania z góry odrzucić. Przedstawienie to bowiem jest smutną historią wakacyjnego spotkania grupy przyjaciół, znajomych wywodzących się z rosyjskich kręgów mieszczańsko-inteligenckich. Przyjechali po odpoczynek, ukojenie, wyciszenie, flirt lub dobrą zabawę w ciepły, słoneczny letni czas. Wydaje się nawet przez krótką chwilę, że dostaną to, czego oczekują. Niestety, bardzo szybko okazuje się, że z tego spotkania nic takiego nie wyniknie... Bohaterowie są jak asteroidy, które los czasem ze sobą zderza, powodując raczej mniejsze lub większe osobiste katastrofy, niźli odnalezienie szczęścia, poczucia sensu. Tych ostatnich wszyscy tu (świadomie lub nie) szukają. Każdy upatruje ich w czym innym. Jedni – w miłości, inni – w pracy, poświęceniu dla ogółu, a jeszcze inni – w lekkim, zdystansowanym, hedonistycznym i niezbyt poważnym podejściu do świata. Ale, trochę jak u Czechowa, wszelkie starania bohaterów „Letników” zdają się być zdeterminowane przez słowa z „Trzech sióstr” – „Szczęścia dla nas nie było i nigdy nie będzie. My wiecznie tylko dążymy do szczęścia”. „Letnicy” są dla mnie sztuką, która nie ukoi bólu istnienia, nie pomoże odpowiedzieć na pytania o jego sens , ale, jak to z dziełem sztuki bywa, każdy będzie czytał ją zapewne nieco inaczej. Myślę, że mimo iż tekst powstał ponad sto lat temu, to jest on bardzo aktualny. W mojej ocenie traktuje o moim pokoleniu – 30-40-latków, które szukało, ale nie do końca znalazło. Trochę się w sobie „wierci”, dusi, ale nie ma wystarczająco dużo siły, motywacji i pomysłu na zmianę. Poziom gry aktorskiej oceniam jako dość wyrównany, choć tacy aktorzy jak Benoit, Stelmaszyk czy Ścibakówna oczywiście lśnią najjaśniej. Co miłe dla mnie jako mieszkanki Suwałk, lśni też postać Michaliny Łabacz – suwalczanki wcielającej się w spektaklu w postać inżynierowej Julii Filipownej. Po raz pierwszy miałam możliwość przyglądać się temu, co robi jako aktorka teatralna, a nie filmowa. Przyznać muszę, że ta młoda osoba świetnie odnajduje się repertuarze dramatycznym! Co do sposobu, w jaki dramat został przedstawiony, bardzo podobały mi się kostiumy. Zachwycający był zamysł reżysera ze scenami pomyślanymi jak rodem z teatru cieni. Przeszkadzał mi natomiast, jako dość konserwatywnej przedstawicielce widowni, ascetyczny charakter scenografii. Zapewne wynikało to z celowego zamysłu reżyserskiego mającego nakierować całą uwagę widza tylko na relacje między bohaterami, bez niebezpieczeństwa rozpraszania go „zbędną scenografią”. Możliwe też, że ta „prawie nicość” była metaforą stanu dusz i umysłów letników. Ja mimo wszystko nie miałabym nic przeciwko mocniej rozbudowanej sferze wizualnej przedstawienia. Od strony muzycznej – cóż... Pragnę podziękować za przypomnienie dawno przeze mnie niesłyszanego przepięknego, nostalgicznego, romantycznego Walca No 2 D. Szostakowicza. Spektakl dobiegał końca, a ja zastanawiałam się, z jakim przesłaniem z niego wyjdę... I wiem! Ze słowami jednego z bohaterów, które brzmią czechowowsko – „Żyjmy, Piotrze...”. Anna Remelska
„Letnicy” Gorkiego w reżyserii Macieja Prusa to spektakl o relacjach i kondycji współczesnych relacji. Nie ma tu symboliki, nadmiaru rekwizytów czy scenografii. Przestawiane płócienne leżaki i stół, na którym rozkładane są filiżanki do herbaty, to jedyne elementy scenografii. Wszystkie inne komponenty przestrzeni - ogród, las, jezioro, domy sąsiadów - są tylko wspominane przez postacie. Redukcja scenografii do krzeseł i stołu może jednak mieć znaczenie symboliczne - to przecież podstawowe elementy domu. A gdzie dom, tam ludzie, którzy w nim mieszkają i relacje, które tam budują. I te elementy scenografii nie są wbrew pozorom statyczne - nieustannie przestawiane, ustawiane w poszczególne układy względem siebie, odwzorowują niejako rodzaje relacji i korelacji bohaterów poszczególnych scen. Są też wyrazem ich kondycji, co pokazuje sposób siadania, dla różnych postaci inny, a już najbardziej znamienna scena, gdy pijany Basow (Paweł Paprocki) zaplątuje się w materiał przekładanego przez siebie leżaka, jakby ukazując tym samym własne życiowe, małżeńskie zaplątanie i nieudolność. Bo jego małżeństwo nie jest szczęśliwe.
Rozmowy toczą się na
krzesłach, obok nich, ukazując pozycję jednych postaci względem innych.
Nieprzypadkowo więc w pierwszej scenie na leżaku siedzi, trzymając
książkę, jedna z głównych bohaterek spektaklu, Michajłowa (żona Basowa),
znakomicie zagrana przez Dominikę Kluźniak. Pozostali wchodzą, wychodzą
i stoją, podczas gdy ona jedyna nieustannie siedzi, pogrążona w
lekturze, jakby nieobecna, zamknięta w sobie, prawie milcząca, a jednak
obserwująca otoczenie i wchodząca w dialog z poszczególnymi postaciami.
Finałowa scena jest z kolei odwróceniem tej pierwszej: tylko ona stoi,
podczas gdy pozostali siedzą, ona wypowiada siebie, a właściwie
wykrzykuje w końcu swój ból i bunt wobec tego, co widzi i na co się nie
godzi. W tym czasie pozostali bohaterowie, zgromadzeni wokół niej na
leżakach, przysłuchują się i obserwują ten ekspresyjny monolog. Leżaki
stają się wówczas niemal ławami w sali sądowej lub trybunami w
parlamencie. Padają słowa prawdy, słowa ważne, słowa mające potężny
ładunek emocji i nadziei, że coś zmienią. Tylko pozornie jest to głos w
sprawie misji, jaka miała być realizowana przez tych, którzy są siłą
społeczeństwa, jego najlepsza częścią. W rzeczywistości jest to wołanie
o jakość życia poszczególnych jednostek, wołanie o ich zaangażowanie w
budowanie relacji z tymi, którzy są im bliscy, o zdjęcie masek i
stworzenie czegoś prawdziwego, cennego, czegoś, co nada SENS ich życiu.
Bo bez tego nigdy nie będą szczęśliwi i będą, jak do tej pory, tylko
narzekać.
„Letnicy” to w końcu
spektakl o szansach w relacji. Bo choć nikt z bohaterów nie jest w tych
skomplikowanych układach domowo-sąsiedzkich szczęśliwy, to jednak wielu
z nich ma swoją szansę na szczęście. Spragniona w głębi duszy dotyku i
miłości, a na zewnątrz surowa i budząca dystans swoimi otwartymi i
ostrymi ripostami Maria Lwowna (Beata Ścibakówna), kiedy otwiera sie
przed nią perspektywą przeżycia prawdziwej, namiętnej miłości, ucieka
przerażona rozważaniami o przyszłości związku ze znacznie młodszym od
siebie mężczyzną (w tej roli zaskakująco wzruszający Mateusz Rusin),
chłodnymi racjami i komentarzem otoczenia. Ta, która nie wahała się
wyrażać opinii o innych, nagle... lęka się opinii ludzi. Jest tam też
scena, która pokazuje szansę na przerodzenie się bliskiej sąsiedzkiej
znajomości w bardzo głęboką relację przyjaźni między Michajłowną a żoną
doktora, Olgą Aleksiejewną. Początkowo wydaje się, że kobiety są już od
dawna przyjaciółkami, doktorowa często odwiedza żonę Basowa, często
otrzymuje od niej pomoc, a jednak próba wypowiedzenia tego, co kryje się
w głębi serca, Olga przypłaca niezrozumieniem i odrzuceniem. Czego
zabrakło? - możemy zapytać wraz z reżyserem. Otwartości z drugiej
strony? Całkowitego zdjęcia masek? Przyjęcia z akceptacją tego, że ktoś
może poczuć się poniżony i gorszy, przyjmując nieustannie i nie będąc w
stanie się zrewanżować? Czy Michajłowa była rzeczywiście przyjaciółką,
czy tylko chciała uciszać wyrzuty sumienia, które ją dręczyły z powodu
własnego przegranego życia i niemożności zrobienia czegoś, by to
zmienić? Czy czuła się lepiej w relacji z kimś, kto, wydawałoby się,
miał od niej gorzej? „Letnicy” to spektakl, który pyta o to, jakie relacje budujemy my, widzowie. I pokazuje drogę wyboru. Dla każdego ten wybór musi się dokonać. Agnieszka Kozłowska
|
|
Florian Zeller
Ojciec Reżyseria Iwona Kempa Obsada Marian Opania, Magdalena Schejbal, Przemysław Bluszcz, Paulina Gałązka, Dariusz Wnuk i inni
Teatr Ateneum w Warszawie 27 marca 2018 r., Warszawa
Moje odczucia po spektaklu „Ojciec” Dwudziestego siódmego lutego, wraz z kołem miłośników teatru „Antrakt”, udaliśmy się do warszawskiego teatru Ateneum w celu zobaczenia pewnego bardzo interesującego spektaklu, mianowicie „Ojca” w reżyserii Iwony Kempy. Jest to adaptacja tekstu Floriana Zellera, który opowiada o starszym już mężczyźnie o imieniu Andre (w tej roli znakomity Marian Opania), u którego coraz silniej uwydatniają się objawy demencji starczej: nie wie, gdzie się znajduje; miesza mu się chronologia wydarzeń oraz mylą mu się twarze najbliższych osób. „Najgorsze” w tym wszystkim jest jednak to, że postępujące problemy zdrowotne bohatera udzielają się również widzowi: nie wie, gdzie się znajduje, ponieważ minimalistyczna scenografia nie pozwala nam na choćby najmniejsze domysły co do miejsca pobytu; nie wiemy, czy spotykany w mieszkaniu mężczyzna jest byłym, czy obecnym partnerem córki, bo nie dane nam jest poznać prawdziwej chronologii wydarzeń; nie wiemy nawet, którego z bohaterów właściwie mijamy, bo co chwilę różni aktorzy przychodzą i przedstawiają się tym samym imieniem. Dzięki takiemu zabiegowi, na te półtorej godziny sami stajemy się starzejącym się Andre – widzimy wydarzenia jego oczami, mimo że z perspektywy osoby trzeciej. Twórcom w ten sposób udaje się niemal całkowicie zburzyć ścianę między postacią Ojca a widzem i zaangażować widza do tego stopnia, że ten, niedoświadczony nawet przez starość, jest w stanie całkowicie zrozumieć bohatera i przez ten czas żyć jego życiem – zagubić granicę między rzeczywistością a jej fałszywą kopią – i, pomimo zacieśniającej się, wręcz klaustrofobicznej klatki jego umysłu, dać możliwość podstawienia pod opowieść swoich własnych doświadczeń. Jednak spektakl nie przedstawia tylko postawy tytułowego „Ojca” wobec demencji. Nie jest on też jedyną osobą, która cierpi w jej wyniku. Cierpią też jego najbliżsi, czyli w tym przypadku córka, która z kolei swoje frustracje przelewa na męża. Oglądamy historię Andre oczami ich wszystkich i z każdą chwilą coraz dobitniej dostrzegamy ich tragizm, a całość nie zmienia się w moralitet o tym, że „starsze osoby trzeba zrozumieć, ponieważ jest im najciężej”. Wszyscy chcą tu dla siebie dobrze i próbują jakoś ulżyć sobie i innym w zaistniałej sytuacji. Kwestią czasu jest tylko, aby zdali sobie sprawę, że są w jej obliczu całkowicie bezradni. Mając w domu babcię z podobnymi problemami, wreszcie poczułem, że w pełni zrozumiałem jej trud w przezwyciężaniu każdego kolejnego dnia. Spektakl Iwony Kempy stłamsił mnie emocjonalnie, wcisnął w fotel i kazał przyglądać się cierpieniom codziennych dni Andre. Jest to dzieło, które z każdą sekundą staje się coraz mniej przyjemne, a scena, w której bohater grany przez Opanię, klęczy na łóżku i krzyczy „mamo”, to szczyt dyskomfortu, jakiego kiedykolwiek w sztuce doświadczyłem i jednocześnie moment, w którym oczy zaszły mi łzami. „Ojciec” to spektakl, po wyjściu z którego człowiek nie jest już raczej tą samą osobą. Ja na pewno zacząłem po jego obejrzeniu patrzeć na niektóre sprawy inaczej. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest to najlepszy spektakl jaki w życiu widziałem. Kacper Rydzewski
Dla mnie spektakl ten był dobrą okazją do refleksji na temat więzi rodzinnych, przemijania, starości oraz bezsilności człowieka wobec choroby. Jarek Jurczyk
„Ojciec” to dość nietypowa sztuka w reżyserii Iwony Kempy, na podstawie tragifarsy współczesnego, francuskiego dramatopisarza Floriana Zellera, poruszająca problem choroby Alzheimera. Nietypowa, ponieważ poza przedstawieniem reakcji otoczenia na tę chorobę, pozwala nam również spojrzeć na świat z perspektywy osoby na nią cierpiącej. Oglądając spektakl mamy okazję zobaczyć, jak tytułowy ojciec z inteligentnego i sprawnego mężczyzny na naszych oczach zmienia się w bezradnego, zagubionego między przeszłością a teraźniejszością człowieka. Niezastąpiony w roli Ojca okazał się Marian Opania, który ukazał całą skalę swojego talentu od komediowego żartu, po wzruszające sceny tragiczne. Niezwykle przejmująca była również postać Anne, zagrana przez Magdalenę Schejbal. Aktorka pokazała nam przez swoją rolę dylemat, przed którym stają dzieci osób chorych na Alzheimera. Bohaterka nie była jednoznaczna, walczyły w niej różne emocje: czy być lojalnym wobec rodzica, czy zadbać o własne życie? Postać jej męża Pierre’a, grana przez Przemysława Bluszcza, z jednej strony wydawać nam się mogła negatywna. Jednak mam wrażenie, że celem tego spektaklu było nie tylko ukazanie tragizmu ludzi takich jak Ojciec, ale również pokazanie cierpienia, które za sprawą jego choroby dotknęło najbliższe mu osoby. Bardzo spodobał mi się zabieg polegający na uosobieniu Alzheimera za pomocą ról Dariusza Wnuka oraz Małgorzaty Mikołajczak. Pierwszy raz spotkałam się również z tak ciekawą formą scenografii, gdzie na scenie postawione były, wykonane z przejrzystego materiału, więc nieograniczające widoczności, ściany. Natomiast światło, muzyka i monochromatyczność, które na pewno były celowym zabiegiem i miały wprowadzić widza w odpowiedni nastrój – mnie przyprawiły o ból głowy. Nie uważam się za osobę wrażliwą. W każdej sytuacji staram się zachowywać racjonalnie i rzadko działam impulsywnie. Zawsze głos rozumu przedkładam nad głos serca i przez cały czas trwania spektaklu traktowałam jego problem jako coś naturalnie występującego we współczesnych nam czasach. Podczas ostatniej sceny towarzyszyła mi już z tyłu głowy kolokwialna myśl: „okej, takie rzeczy się zdarzają”. Trwałabym z tą myślą, gdyby nie ostatnia kwestia Mariana Opani, przez którą zapamiętam „Ojca” w reżyserii Iwony Kempy jako pierwszy spektakl teatralny, który doprowadził mnie do gorzkich łez. Ula Sobolewska
Uważam że spektakl był dobry i warty oglądnięcia, daje on człowiekowi dużo do myślenia na temat uczuć starszych ludzi, którzy są chorzy i oddaje się ich do domów starców albo innych podobnych miejsc ale także skłania on do przemyśleń nad samą starością ponieważ zdajemy sobie sprawę, że każdy z nas kiedyś się zestarzeje i możemy być wtedy w podobnej sytuacji. Angelika Ślimkowska
Córka Andree, Anna (Magdalena Schejbal), pragnie ona uchronić ojca od samotności w domu opieki, a jednak ponosi porażkę. Wraz z Pierre’em (Przemysław Bluszcz), Anne, omawia bez udziału zainteresowanego wszystkie sprawy dotyczącego Ojca. W imię dobra powoli przejmuje kontrolę nad życiem starszego, który dzielnie walczy o własną tożsamość. Moim zdaniem reżyserka bardzo dosłownie, taktowanie pokazała rozpad rodziny, która krąży w labiryncie, nie potrafiąc się porozumieć. Ważną wręcz znaczącą sceną jest scena tańca przy muzyce Michellego Gurevicha „Lovers and Strangers”. W tym momencie wiadomo, iż są znikome szanse na pojednanie córki z ojcem i jej partnerem […] Przedstawienie daje wiele do myślenia tym, którzy jeszcze tego nie doświadczyli i tym, którzy mają ze starością kontakt. Skosztowałam chwili zadumy oraz chwilowego i świadomego (oby!) spojrzenia na swoje życie. Kamila Sacharzewska
|
||
Moliere
Szalbierz Reżyseria Jacques Lasalle Obsada Anna Chodakowska, Jerzy Radziwiłowicz, Danuta Stenka, Marcin Przybylski, Modest Rusiński i inni
Teatr Narodowy w Warszawie 4 stycznia 2018 r., Warszawa
Przed teatralną garderobą z odtwórcami głównych ról: Jerzym Radziwiłowiczem (Orgonem), Wojciechem Malajkatem (Świętoszkiem), Beatą Scibakówną (Doryną) i Mileną Suszyńską (Marianną)
Odtwórczyni głównej roli kobiecej, Elmiry – Danuta Stenka – jest wśród nas.
Z Markiem Barbasiewiczem (Oficer Gwardii Królewskiej)
Wszyscy, łącznie z panią profesor Pietrewicz, cieszą się z autografów (tu Marcin Przybylski)
Jeden z rekwizytów – wózek inwalidzki Pani Pernelle
„Świętoszek” powstał w czasach Ludwika XIV, w XVII wieku. Tekst na owe czasy był tak bardzo skandalizujący, że król na parę lat zakazał wystawiania komedii na scenie. „Świętoszek” porusza bowiem problem hipokryzji religijnej. Opowiada historię rodziny Orgona, człowieka bardzo pobożnego, który przez zbytnią ufność i łatwowierność wpuszcza do domu Tartuffe'a, traktując go przy tym lepiej niż członków własnej rodziny. […] W epoce klasycyzmu uważano, że literatura powinna uczyć, bawiąc. Oglądając tę sztukę, przekonałam się o tym niezwykle dogłębnie. Aktorzy wywoływali śmiech widzów niemal przez cały czas trwania spektaklu. Twórcom udało się ośmieszyć obłudną religijność i udowodnić, że problemy ukazane w komedii sprzed niemal czterech wieków są wciąż aktualne, a historia w niej przedstawiona może wydarzyć się również współcześnie. Scenografia i światło wywarły na mnie ogromne wrażenie. Nie sądziłam, że za pomocą kilku prostych elementów można stworzyć tyle różnorodnych miejsc na jednej scenie. […] Nie mogę powiedzieć, że w swoim życiu widziałam wiele dzieł teatralnych, choć prawdopodobnie więcej niż przeciętny uczeń; ale to wciąż tylko kilka spektakli. Nie mam więc dużego porównania, aczkolwiek zdecydowanie mogę stwierdzić, że adaptacja „Tartuffe'a” w reżyserii Lasalle'a znalazła w się na pierwszym miejscu w rankingu obejrzanych przeze mnie spektakli. Nigdy dotąd nie wyszłam z teatru w takim poczuciu szczęścia. [fragmenty] Urszula Sobolewska, Ic Spośród aktorów najlepiej, moim zdaniem, wypadł, wcielający się w postać Orgona, Jerzy Radziwiłowicz (on też dokonał najnowszego, bardzo udanego tłumaczenia tekstu). Jego gra aktorska była na najwyższym poziomie. Znakomicie zagrał łatwowiernego staruszka, który wierzy we wszystkie kłamstwa Tartuffe'a, zapominając o racjonalnym myśleniu. Emocje widoczne na jego twarzy oraz ruch sceniczny bardzo mi się podobały. [fragmenty] Monika Olszewska, Ic
Komedia wiele razy rozbawiła mnie aż do łez, świetnie się przy niej bawiłam, ale zrozumiałam też, że i w dzisiejszych czasach żyją ludzie, którzy próbują nami manipulować, wykorzystać naszą dobroć. Spektakl uczy nas, że nie zawsze ludzie, którzy wydają się mili i pomocni, naprawdę tacy są. […] Najbardziej podobały mi się stroje bohaterów, wykwintne i eleganckie. Idealnie oddawały atmosferę tamtych czasów. Wykonane z niezwykłą starannością, zaparły mi dech w piersiach, gdy tylko je zobaczyłam. Pozwalały identyfikować postaci na scenie i oddawały ich charakter. Swoją grą aktorską urzekły mnie Danuta Stenka w roli Elmiry oraz Beata Ścibakówna – Doryna. Obie kobiety zagrały świetnie i to ich występy najbardziej zapadły mi w pamięci. [fragmenty] Maria Wudkiewicz, Ic
|
||
Sofokles
Król Edyp Reżyseria Jakub Krofta Obsada Sławomir Grzymkowski, Halina Łabonarska, Adam Ferency, Olgierd Łukaszewicz, Waldemar Barwiński i inni
Teatr Dramatyczny w Warszawie 4 grudnia 2017 r., Warszawa
|
||
Adam Mickiewicz
Dziady Reżyseria Eimuntas Nekrošius Obsada Grzegorz Małecki, Marcin Przybylski, Mateusz Rusin, Witoria Gorodeckaja, Kinga Ilgner i inni
Teatr Narodowy w Warszawie 25 marca 2017 r., Warszawa
|
||
Juliusz Słowacki
Kordian Reżyseria Jan Englert Obsada Danuta Stenka, Mariusz Bonaszewski, Mateusz Rusin, Jerzy Radziwiłłowicz, Beata Fudalej, Kamilla Baar-Kochańska, Joanna Gryga, Monika Dryl, Grzegorz Małecki, Dominika Kluźniak i inni
Teatr Narodowy w Warszawie 5 maja 2016 r., Warszawa
|
||
William Szekspier
Burza Reżyseria i inscenizacja Waldemar Raźniak Obsada Sylwia Janowicz-Dobrowolska, Łucja Grzeszczyk, Krzysztof Bitdorf, Wiesław Czołpiński, Jacek Dojlidko, Ryszard Doliński, Michał Jarmoszuk, Zbigniew Litwińczuk
Białostocki Teatr Lalek 14 lutego 2016 r., Białystok
Spektakl „Burza” w Białostockim Teatrze Lalek opowiada historię Prospera -– władcy Mediolanu, który został wygnany na bezludną wyspę wraz ze swoją córką Mirandą. Tajemnicza opowieść na podstawie dzieła Williama Shakespeare'a wprowadza nas w świat magii i duchów. Towarzyszy jej piękna muzyka, która idealnie komponuje się z charakterem sztuki i wyjątkowa scenografia wykonana przez Jana Polívkę. Było to widowisko dla zmysłów, niezwykły Walentynkowy wieczór sprzyjał odbiorowi tej sztuki. Prospero sprawia, za pomocą magii i panowania nad Arielem (niesamowita rola Sylwii Janowicz-Dąbrowskiej), że statek płynący w kierunku wyspy, tonie. Troje ludzi uratowało się, jednym z nich jest ukochany Mirandy, a pozostali to mieszczanie, którzy pragną władać wyspą. Wprowadzają oni komizm i nieco rozluźniają dość napiętą atmosferę spektaklu. Przejmują panowanie nad Kalibanem (postać niezwykle plastyczna, posiadała dwie twarze, była jednym z najbardziej zagadkowych i tajemniczych bohaterów, wraz z Arielem wznieśli przedstawienie na wyższy poziom) potworem służącym dotąd Prospero. Jednak żądza władzy i bezmyślność gubią dwoje bezradnych ludzi. Oczywiście w opowieści pojawia się wątek miłosny. Młodzi ludzie zakochują się w sobie i są pełni nadziei na wspólną przyszłość. Historia kończy się szczęśliwie, młodzi ludzie pobierają się, Prospero wybacza wszystkie winy, Ariel zostaje uwolniony. Aktorzy mieli piękne stroje, które podkreślały ich charaktery i pomagały budować baśniowy nastrój. Wydaje mi się, że „Burza” dotyczy problemu zemsty i przebaczenia. Pokazuje słabość człowieka, który buduje mury, zamiast mostów. Jednakże zakończenie sztuki pokazuje, jak ważne jest człowieczeństwo – moc przebaczania i wyrozumiałości. Ta magiczna historia jest bliska naszym czasom, przynosi ciepło i radość. Myślę, że wybranie „Burzy” jako przedstawienia na walentynkowy wieczór jest świetnym pomysłem, pozwala odnaleźć magię w świecie, wydawałoby się, kompletnie jej pozbawionym. Weronika Bąk, Ia
|
||
Grzegorz Jarzyna
Męczennicy Reżyseria i inscenizacja Grzegorz Jarzyna Obsada Justyna Wasilewska, Roma Gąsiorowska, Cezary Kosiński, Tomasz Tyndyk, Dawid OGrodnik, Magdalena Kuta, Piotr Głowacki, Sebastian Pawlak
Teatr Rozmaitości w Warszawie 1 grudnia 2015 r., Suwałki (w ramach programu „Teatr Polska”)
Genialna - z całą pewnością można tak powiedzieć - Justyna Wasilewska wśród Antraktowiczów.
Nasz ulubiony Cezary Kosiński
Z Piotrem Głowackim.
Pośród nas Magdalena Kuta, w zastępstwie za Aleksandrę Konieczną. Aktorka fenomenalnie poradziła sobie z nieznaną rolą, „ogrywając” swój zeszyt z tekstem jako nauczycielski rekwizyt.
Pierwszego grudnia 2015 roku wraz z KMT ,,Antrakt" wybraliśmy się na warsztaty przed spektaklem „Męczennicy”. Prowadziła je pani Anna Rochowska, która pracuje w TR w Warszawie już od 20 lat! Tak więc mieliśmy okazję pracować z doświadczoną, pełną energii i niezwykłej otwartości osobą. W warsztatach braliśmy udział wraz z kilkunastoma osobami z IV Liceum Ogólnokształcącego w Suwałkach, co w żaden sposób nie przeszkadzało nam w swobodnej rozmowie i współpracy. Pierwszym elementem warsztatów było przedstawienie się kolejno i omówienie sytuacji, która naszym zdaniem byłaby najbardziej szalona w szkole. Pomysły były bardzo różne: od rozmowy z nauczycielami po imieniu, przez taniec nauczycieli w rytm muzyki puszczonej z głośników na korytarzu w czasie przerwy, aż po wkradnięcie się do pokoju nauczycielskiego i urządzenie tam całonocnej imprezy przez uczniów. Kolejne ćwiczenie nie było już takie proste. Dobraliśmy się w pary z nieznajomymi osobami. Dostaliśmy kartki, na których było kilkanaście pytań. Nie były to proste pytania, nakłaniały nas do głębszej refleksji. Zadawaliśmy sobie te pytania w parach, mając na odpowiedź równo minutę. Nawet jeśli ktoś skończył wcześniej, to w milczeniu miał czekać, aż upłynie minuta. Następnie robiliśmy to samo, ale już na forum. Pary siadały na środku i przed „widownią” zadawały sobie wzajemnie po jednym pytaniu. Owe zadanie pokazało nam jak bardzo różni się nasz światopogląd. Co dziwne, ale pozytywnie zaskakujące, każdy z nas był szczery wobec reszty. Mimo tego, że się nie znaliśmy i tak naprawdę nikt nie wiedział, jak zostanie odebrany, to byliśmy w stu procentach szczerzy i prawdziwi w naszych odpowiedziach. Można było to z łatwością zauważyć po twarzach mówiących, w których był często spokój oraz można było odczytać, że ktoś myślami powraca np. do dzieciństwa. Następne ćwiczenie polegało na podzieleniu się na cztery grupki i zbudowaniu instalacji do pierwszej sceny spektaklu, dotykającej relacji między rodzicem, a dzieckiem. Instalacje, które zbudowaliśmy, były niesamowite. Każda miała zawarty w sobie inny przekaz. Niektóre były bardziej rozbudowane, inne mniej. Jedne bardziej kolorowe, inne mniej. Warsztaty, nie tylko znakomicie wprowadziły nas do spektaklu, ale również sprawiły, że w zupełnie inny sposób spojrzeliśmy na siebie, na naszych rodziców, na nauczycieli w szkole oraz zasady w niej panujące. Bardzo serdecznie dziękujemy pani Annie, która je poprowadziła. Patrycja Czarniecka
Na warsztatach teatralnych z Anną Rochowską (na pierwszym planie, po lewej).
Kolejne przygody teatralne dosięgły Miłośników Teatru „Antrakt”. Tym razem nie musieliśmy wyjeżdżać do naszej stolicy, aby przeżyć niesamowite emocje, ponieważ 1 grudnia 2015 roku Teatr Rozmaitości z Warszawy odwiedził nasze skromne miasteczko. Mieliśmy okazję obejrzeć w Suwalskim Ośrodku Kultury spektakl pt. „Męczennicy” Grzegorza Jarzyny. Spektakl tego wyśmienitego reżysera nie był spektaklem, który porusza tematy łatwe, lekkie i przyjemne, lecz takie, nad którymi bardzo często się nie zastanawiamy i nie poddajemy ich głębszej kontemplacji. Jarzyna przedstawia w swojej sztuce głównie problem fanatyzmu religijnego, w którym pogrąża się główna bohaterka, Lidka (Justyna Wasilewska). Jej zachowanie diametralnie się zmienia, co zaczyna niepokoić jej ojca, który stara się na różne sposoby szukać pomocy dla swojej córki. Lidka oddaje się całkowicie lekturze Pisma Świętego, które dosłownie cytuje w rozmowach z rówieśnikami bądź nauczycielami. Stara się uświadomić ludziom, z którymi przebywa na co dzień, że ich postępowanie nie jest zgodne z duchem Biblii. Budzi tym samym kontrowersje wśród innych i staje się pośmiewiskiem dla swojego otoczenia. Lidka jest całkowicie oddana Bogu i literze Biblii, jednak po rozmowie z księdzem, który mówi jej, że jest potrzebna kościołowi, by nawracać ludzi, dziewczyna wypowiada słowa, które wstrząsają duchownym („zburzcie te świątynie!”). Po tej scenie większość widowni zaczyna rozumieć, że ten fanatyzm prowadzi do szaleństwa i że postępowanie bohaterki nie jest zgodne z postawą chrześcijanina. W pewnym momencie, gdy bohaterka stara się uzdrowić Zośkę, która ma krótszą nogę, widz zastanawia się nad tym, czy dziewczyna nie jest opętana i czy nie stawia siebie na równi z Bogiem. Spektakl traktuje też o tym, że każdy z nas ma jakąś psychozę, z której nigdy nie będzie potrafił się wyzwolić. Świetnie przedstawia to postać nauczycielki biologii (Magdalena Kuta), która pod koniec spektaklu, mimo że zadaje trudne pytania oparte na ironii, mówi, że zawsze będzie się interesować teorią ewolucji i że nigdy nie zaprzestanie tego uczyć. Najbardziej wstrząsającą chwilą w całej sztuce jest ta, kiedy Lidka zaczyna zbijać sobie deski na kształt krzyża. W tym samym momencie wchodzi jej nauczycielka z biologii z propozycją pomocy dziewczynie. Przytula ją mimo niepewności bliskości z innym człowiekiem. Następnie na scenę wbiegają inni bohaterowie, a Lidka oskarża swoją nauczycielkę o to, że dotknęła jej mimo jej woli. Po tym biolożka wymierza dziewczynie policzek i pyta ją, czy nastawi drugi, tym samym nawiązując do Biblii, którą starała się zrozumieć, by pomóc zagubionej uczennicy. Jarzyna zadaje pytania skierowane bezpośrednio do każdego odbiorcy sztuki. Nie są to pytania, na które każdy z nas potrafiłby odpowiedzieć od razu. Są to pytania, na które odpowiedzi możemy szukać do końca życia, myśląc o tym spektaklu. Spektakl przedstawia też przyczynę, która może doprowadzić każdego z nas do jakiegoś fanatyzmu. Jest to samotność. Anna Jakubowska, IIc
„Męczennicy” w reżyserii Grzegorza Jarzyny to spektakl niezwykle przejmujący, wstrząsa naszymi emocjami, obnaża wszelkie wady ludzkości. To dzieło trzeba po prostu zobaczyć, nieważne ile ma się lat, jakiego jest się wyznania i jakie się ma poglądy. Historia ta zadaje więcej pytań niż odpowiedzi, porusza problem samotności, fanatyzmu, zagubienia, relacji dziecko-rodzic, pracownik-pracownik oraz dyrektor-pracownik oraz problematykę wiary. Każda postać jest bardzo wyrazista. Gdy opadła kurtyna, emocje zaczęły się kulminować. Każda scena zostawiła ślad, po obejrzeniu spektaklu duszę ogarnął smutek, chęć zmiany świata, przerwania bezlitosnego „powrotu na drzewo” ludzkich mas. Wydaje mi się, że mimo wielu bardzo kontrowersyjnych tematów, Jarzyna nikogo nie obraża, nikogo nie wyśmiewa, on daje do myślenia, możemy się z nim zgodzić lub nie, to nasz wybór. To dobrze, że są współcześnie ludzie, którzy nie boją się kontrowersji i tematów tabu; ważne, aby nie bać się mówić o problemach, aby każdy rozszerzał swój światopogląd, chroniąc się jednocześnie przed bezlitosnym i bezkrytycznym przyjmowaniem tego, co się dzieje wokół nas. Nie mogę pominąć niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce na suwalskiej scenie – myślę o roli granej przez Magdalenę Kutę w zastępstwie za inną aktorkę. Pani Kuta, nie znając wcześniej roli, wykazała najwyższy kunszt aktorski. Nauczycielka biologii, w którą się wcieliła, była niezwykle przejmująca, a scenariusz trzymany w jej dłoniach stał się rekwizytem. Jarzyna pokazał nam teatr bez barier, bez tabu, sceny wzbudzały strach, często zakłopotanie i poczucie bezradności. Aktorzy, muzyka i scenografia świetnie się dopełniały tworząc ze spektaklu dzieło, które zapamiętam do końca życia.
Weronika Bąk, Ia
Cały spektakl opowiada historię dorastającej Lidki, która coraz intensywniej zaczyna żyć słowami Biblii. Na początku wydaje się to dość niewinne, a nawet stosowne, aby młoda dziewczyna podążała za klarownymi naukami Jezusa Chrystusa. Jednak po każdej kolejnej scenie zauważamy, że to, co miało ubogacać dziewczynę, niszczy ją. Przejawia się w tym fanatyzm. Lidka zamyka się na ojca, nauczycieli i resztę rówieśników. Nie obchodzą jej zmartwienia samotnego taty czy zaloty chłopaka z klasy. Jest na to wszystko zamknięta, a widz nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Według mnie główna postać nie potrafi zaakceptować w sobie seksualności i wszystko, co związane z fizycznością człowieka, określa jako złe i niestosowne. Odrzuca to, co ludzkie, i podąża wyłącznie za biblijnymi słowami. Z czasem dziewczyna w rozmowach ze znajomymi posługuje się wyłącznie cytatami ze świętej księgi. Było dla mnie zadziwiające, jak bohaterka potrafiła wykluczyć ze swego życia wszystkie cztery rodzaje miłości. Nie dopuszczając do choćby najmniejszej bliskości z żadnym chłopakiem, wyzbyła się eros, można po prostu uznać, że „nie takie rzeczy jej teraz w głowie”. Jednak potępiając rzekomo grzeszne zachowanie ojca, skreśliła storge, a gdy jej bliska przyjaciółka, która mimo wszystko trwała z Lidką w tej przesadnej wierze, zaczyna ją całować, Lidia uważa ją za straconą – to brak philii. O agape nie wspominam, gdyż uważam, że bohaterka nawet samego Boga nie potrafiła obdarzyć tym uczuciem. Młoda Lidka miała starotestamentalne spojrzenie na Stworzyciela. Widziała Go jako srogiego sędziego, a nie jako bliskiego przyjaciela. Tutaj pojawia się pewien paradoks — dziewczyna wygłasza wszystkie nauki Jezusa, oprócz tych o miłości. Sama również się do nich nie stosuje, potrafi jedynie potępiać wszystkich dookoła, a mentalność chrześcijańska nie na tym polega. Całkiem zrozumiałe były dla mnie reakcje głównej postaci na różne sytuacje w szkole. Nauka zakładania środków antykoncepcyjnych, zamiast wpajania młodzieży miłości do nowego stworzenia nie wydaje mi się dobrym pomysłem.
Cały spektakl wywarł
na mnie wielkie wrażenie. Czuję, że nie do końca byłam gotowa na tak
trudną sztukę. To wszystko stawiało więcej pytań, niż dawało odpowiedzi,
dlatego to tej pory nie jestem w stanie dokładnie wypowiedzieć się o tym
wszystkim, co działo się na scenie. W wielu momentach bardzo
utożsamiałam się z Lidią, jednak przerażało mnie jej nieakceptacja
dwoistości ludzkiej natury. Skoro Bóg nas takimi stworzył, to nie
powinniśmy wypierać wszystkiego, co jest kruche i nędzne, ale używać
tego do wielkich, dobrych rzeczy. Uważam, że ludzie są piękni w swojej
niedoskonałości. Jesteśmy jak małe dzieci, które często coś psocą, ale
widząc konsekwencje, małymi krokami próbują podążać ku zmianie. Milena Buza, IIc
Po warsztatach prowadzonych przez Annę Rochowską byłam bardzo podekscytowana i nie mogłam doczekać się wieczoru, gdy będę mogła obejrzeć tych wszystkich, znanych aktorów. Główną bohaterkę — Lidkę — grała Justyna Wasilewska, której należą się ogromne brawa za przekonujące pokazanie tak trudnej psychologicznie postaci. Cały spektakl był podążaniem za Lidką — uczennicą gimnazjum, która, poszukując w Biblii odpowiedzi na nurtujące ją pytania, popada w fanatyzm. Widz, oglądając różne reakcje bohaterów na zachowania dziewczyny, może znaleźć w nich siebie samego oraz swoje podejście do tematu Biblii. (…) Z niecierpliwością czekałam na ten spektakl i, szczerze mówiąc, byłam rozczarowana. Nie tyle spektaklem, lecz swoim odbiorem. Liczyłam na to, że mimo trudnego tematu przynajmniej spróbuję zrozumieć bohaterów lub przekaz, jaki miało nieść przedstawienie. Niestety tak się nie stało. Mimo wszystko nie żałuję, ponieważ zobaczyłam na żywo wielu wspaniałych aktorów, ich gra była na najwyższym poziomie. Po spektaklu najdłużej zastanawiałam się nie nad sztuką, lecz nad tym, dlaczego wcale mnie nie poruszyła i nie wywołała żadnych emocji. Doszłam do wniosku, że albo jeszcze nie dojrzałam do takich tematów, albo po prostu temat religii nie dotyczy mnie aż w takim stopniu, więc nie utożsamiałam się z bohaterką i nigdy nie zadawałam sobie pytań, jakie stawiała ta sztuka. Ten spektakl nauczył mnie również tego, że będąc w Kole Miłośników Teatru „Antrakt” nie zawsze będę trafiała na „swoje” spektakle i nie zawsze będę akceptowała wybory bohaterów. Teraz wiem, że teatr jest sztuką którą odczytuje się subiektywnie, nie zawsze muszę ją odbierać pozytywnie i za każdym razem oglądając ten sam spektakl, będę widziała coś innego i towarzyszyć mi będą inne emocje. Wiktoria Sieńko
|
||
Ota Pavel
Śmierć pięknych saren Reżyseria i inscenizacja JAn Szurmiej Obsada Piotr Sierecki, Henryk Rajfer, Ewa Tucholska, Monika Chrząstowska, Piotr Chomik, Marek Węglarski, Dawid Szurmiej, Monika Soszka
Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie 8 października 2015 r., Warszawa
Na chwilę przed spektaklem we foyer teatru.
Moment przed rozpoczęciem. Fragmenty scenografii dzielącej widownię w nietypowy sposób
„Zaraz wracam” — wymowna kartka pozostawiona w finalnej scenie przez odchodzącego z naszego świata bohatera.
Zdobyliśmy też autograf Henryka Rajfera, „Tatusia” Oty Pavla
„Śmierć pięknych saren” jest opowieścią o życiu rodziny Popperów, chociaż najważniejszą osobą w tym spektaklu jest ojciec Oty – Leon Popper. Leon jest typowym sprzedawcą odkurzaczy, któremu, o dziwo, bardzo dobrze się powodzi. W spektaklu zostały ujęte jego wszystkie perypetie – fascynacja żoną swojego szefa, przyjaźń z najsłynniejszym na świecie artystą i śmieszny incydent kupna stawu, w którym pływał tylko jeden karp. Pierwsza część spektaklu jest szalenie zabawna, ciepła, serdeczna i pokazująca urok czeskiego żartu. Każda scena w pierwszej części bawi i wywołuje w nas apetyt na jeszcze jedną, i jeszcze jedną, i kolejną... Natomiast druga część nie wywołuje już żadnego uśmiechu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że Leon jest Żydem, nadchodzi wojna i jego dwaj synowie wkrótce trafią do obozu koncentracyjnego. Ojciec chce zapewnić ostatni syty posiłek obu synom i w tym celu wyrusza napolowanie na sarny, co może przypłacić życiem. Właśnie do tego nawiązuje tytuł opowiadania, do sceny, w której ojciec Oty znajduje sarnę i ją zabija. Ta scena w spektaklu zapadła mi najbardziej w pamięć i zmusiła do zadania sobie pytania, czy autorowi chodziło tylko o sarnę w dosłownym znaczeniu, czy może jest to metafora? Metaforyczny tytuł to dla mnie jeden z najistotniejszych elementów w sztuce. Drugą sceną, która zapadła mi bardzo głęboko w pamięć, jest scena Gwiazdki. Na scenie widzimy obrazek: przystrojona choinka, ojciec, matka i Ota trwający w przytuleniu, a w tle śpiewane są przez gestapowców niemieckie kolędy i rozdawane publiczności ciasteczka w kształcie gwiazdy Dawida. Początkowo wziąłem to ciasteczko, ale z biegiem czasu było mi coraz gorzej z tym, że to właśnie od nich je wziąłem, od ludzi, którzy zabijali, którzy byli okropni dla każdego... Druga część spektaklu to nieustanne płakanie i wewnętrzne rozbicie, bo chciałoby się nagle wstać i okazać swoją pomoc rodzinie Popperów, ale jest się tylko małą kruchą sarenką, która, niestety, nie jest w stanie w jakikolwiek sposób pomóc i może to wszystko tylko oglądać. Główny aktor w spektaklu, Piotr Sierecki nie schodzi ze sceny ani na chwilę, cały czas jest z nami jako Ota i opowiada dokładnie cały swój życiorys. Najlepszą puentą wielu poszczególnych scen były piosenki Nohavicy, które idealnie do spektaklu pasowały i wydawało się, że są specjalnie stworzone na potrzebę przedstawienia. Największe wzruszenie ogarniało mnie wtedy, kiedy Monika Chrząstowska, ubrana cała na czarno, śpiewała piosenki Nohavicy, pogłębiając poczucie smutku i samotności. Nawet ona sama, wykonując teksty Nohavicy, w pewnym momencie się rozpłakała, co pokazywało, jak dogłębnie czuła całą sobą treści, które śpiewa. Ogromny ukłon w stronę aktorki. Kolejnym aktorem, który wywarł na mnie spore wrażenie, był Piotr Sierecki, czyli Ota. Ubrany w białe ubranie, leżący na szpitalnym łóżku, jako pacjent szpitala psychiatrycznego opowiada nam całą historię rodziny Popperów. Aktor idealnie nadawał się do tej roli, przez ani jeden moment mnie nie zanudzał, tylko wzruszał i fascynował całą swoją kreacją. Każdy aktor doskonale nadawał się do swojej roli, można nawet było pomyśleć, że spektakl jest szyty na miarę każdego z aktorów. Ten dzień w teatrze był dla mnie wyjątkowy. Obejrzałem spektakl, który jako jedyny w moim życiu doprowadził mnie do płaczu i problemu z wyduszeniem słów, wyszedłem w głębokiej refleksji i poczuciu pustki, nic nie wydawało się już takie samo jak wcześniej i ciągle chciało się jakoś pomóc bohaterom, ale było za późno, zresztą, tak jak już napisałem, wszyscy jesteśmy bezbronnymi sarenkami... Oskar Pawełko, 3b
Ojcowska miłość do
synów Leo Poppera, który wierzy, że tylko sarnina z ukochanego regionu
może dać siłę synom, którzy dostali wezwanie do obozu koncentracyjnego,
zadziwia jak i zachwyca, ponieważ wcześniej Leo był zaślepiony tylko
zdobyciem władzy i bogactwa. Dominika Czuper, IIc
Jest to opowieść o rodzinie żydowskiej, żyjącej przed wojną, w czasie wojny i w okresie komunizmu. Narratorem, opowiadającym historię rodziny Popperów jest oczywiście sam Ota Pavel, którego zagrał Piotr Sierecki. Cała historia wydaje się być humorystyczną ponieważ Ota przedstawia ciepłe, choć często niełatwe doświadczenia życiowe swojej rodziny. Głowa rodziny, Leon Popper (Henryk Rajfer), jest wyśmienitym komiwojażerem, pracującym w fabryce Elektrolux. Jest on również amatorem łowienia ryb, wierzącym, że kiedyś na rybach zbije majątek. Wspaniałe życie rodziny kończy się jednak wraz z momentem rozpoczęcia II wojny światowej. Rodzina Popperów musi zmierzyć się z trudami wojny m.in. z Holocaustem Gdy synowie Leona dostają wezwanie do obozu koncentracyjnego, ojciec wie, że jedyną deską ratunku jego synów jest ostatnie porządne danie. W związku z tym łamie zakazy narzucone przez Niemców i wybiera się nad rzekę, by zdobyć jedzenie. Udaje mu się, dzięki czemu jego synowie wracają cali i zdrowi z obozu. Po ciężkich czasach wojny następuje komuna i ojciec Ota wierzy, że komuniści nie dzielą ludzi na rasy, lecz się myli. Spektakl Szurmieja jest wzruszającą historią, która przenosi nas w czasie do świata ludzi żyjących w okresie II wojny światowej. Pomysł ukazania spektaklu w formie opowieści, której narratorem jest Ota Pavel, pozwala na poznanie uczuć dziecka żyjącego w czasie Holocaustu i sposobu, w jaki patrzyło ono na świat w tamtym czasie. [fragment] Anna Jakubowska, IIc
Miałam momenty, w których chciałam po prostu szlochać. Nie było to wywołane zwykłym współczuciem. Po prostu, widząc przewrotność losu i sytuację Żydów w tamtych czasach, poczułam ogromny ból. W głowie przeplatały się myśli: dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? kim niby jest człowiek, że może decydować o życiu innego człowieka? Pojawiły się one po spektaklu, ponieważ cały czas historia trzymała w napięciu i nie pozwalała nawet na krótką chwilę wyjść z tego świata. Polecam ten spektakl wszystkim, bez wyjątku. Ludzie, którzy są nietolerancyjni wobec Żydów, powinni tym bardziej zobaczyć tę historię. Historię ludzi którzy nie mieli swojego miejsca, nie mogli być sobą, a mimo wszystko dbali o siebie nawzajem. [fragment] Wiktoria Sieńko, IIc
Pod portretem wieloletniego dyrektora i dobrego ducha Teatru Żydowskiego, Szymona Szurmieja (zm. w 2014 r.)
[fragment] Wydaje się, że czas Holocaustu mimo wielu przeciwność losu rodzina Popperów może uznać za zamknięty rozdział. Okropne sceny Wigilii, przeraźliwy śpiew „Cichej nocy” oraz cierpienie ludzi to dopiero początek ogromnej krzywdy niewinnej żydowskiej rodziny. Nadchodzi czas komunizmu. Leon Popper zmienia swoje poglądy wraz ze zmianą rządów, natomiast matka rodziny – Hermina (Ewa Tucholska) jako najważniejszą wartość od początku spektaklu uznaje zapewnienie wszelkich potrzeb bytowych domowników. Widzimy paradoks tamtych czasów, traktowanie ludzi gorzej niż zwierzęta. Wybory partii jako wyścigi, nieludzkie i okrutne podejście do wrażliwości i piękna duszy. Spektakl kończy się jedną z najbardziej dramatycznych scen – śmiercią ojca. Aktor w ciszy odchodzi, na plecach ma naklejoną kartkę z napisem „zaraz wracam”. Nie wraca. Spektakl jest świetny pod każdym względem. Scenografia oraz kostiumy są niesamowicie wymowne, teatralne rekwizyty ubarwiają charakter dzieła. Aktorzy grają fenomenalnie, moim zdaniem bez zarzutów, zarówno ci pierwszo- jak drugoplanowi. Jednak najpiękniejszym i najbardziej wzruszającą częścią tego teatralnego przedstawienia jest muzyka. Śpiew (zwłaszcza Moniki Chrząstowskiej) był czymś nie do opisania. Całość gra ze sobą bardzo spójnie, daje widzowi okazję do podróży przez trudne czasy głównie XX wieku. Uważam, że „Śmierć pięknych saren” to piękna i wzruszająca opowieść, która na zawsze pozostawi ślad w mojej pamięci i wpływa na moją wrażliwość i sposób postrzegania świata.
Weronika Bąk, Ia
Spektakl „Śmierć pięknych saren” reżyserii Jana Szurmieja opowiada o rodzinie żydowskiej, przedstawiając jej losy przed wojną i po tym, jak Hitler wszedł na ziemie Pragi. Całą historię opowiada Ota Pavel, w którego rolę znakomicie wcielił się Piotr Sierecki. Chłopiec wraca myślami do swojego dzieciństwa, podczas którego jego tata był przedstawicielem firmy Elektrolux, a jego pasją były ryby. Mama zajmowała się pracami domowymi, a w wolnych chwilach śmiała się ze swojego męża, który uganiał się za żoną szefa firmy, Irmą. Oprócz tego Ota miał dwóch braci. Można powiedzieć, że jego rodzina była rodziną szczęśliwą. Leon Popper – Tatuś – w którego wcielił się Henryk Rejfer, awansował na coraz wyższe stanowiska z powodu, jak to mówił, chłopiec „miłości, którą wzbudzał u ludzi”. Nadszedł jednak czas rządów Hitlera i wszechobecny antysemityzm. Zaczęto mordować Żydów z powodu odmienności rasy. Moment, w którym na scenę wchodzi Hitler wraz ze swoją świtą, jest pokazany bardzo dosadnie. Udają oni miłych ludzi, którzy podczas świąt Bożego Narodzenia częstują wszystkich pierniczkami i ściskają dłonie na znak szacunku. Wchodzą następnie do domu rodziny Popperów i szydzą z nich, pokazując tym samym swoja wyższość. Pokazuje to działania Hitlera podczas wojny. Pod przykrywką dobra czyni zło. Sceną, która wywołała u mnie ogromne zdziwienie, była ta, w której ojciec rodziny, Leon siada na scenie i z łatwością opowiada o tym, że zabierają jego dwóch synów do obozu. Wymienia wszystkie katusze, tak jakby to w ogóle nie tyczyło się to jego rodziny. To pokazuje przyzwyczajenie, które wódz Niemiec wprowadził w narodzie żydowskim. Sprawił, że niesprawiedliwe cierpienie stało się czymś normalnym. Przyszedł czas wyborów. Komuniści objęli władzę. Leon na początku również był komunistą, ponieważ uwierzył w to, że w końcu zapanuje równość. Jednak jego oczekiwania nie spełniły się. Po krótkim czasie w gazecie przeczytał nekrologi, w których podkreślane było pochodzenie żydowskie zmarłych. Wtedy Ota opowiada o sytuacji, kiedy jego ojciec zaczął budować dużą sześcioramienną gwiazdę. Jest wtedy wypowiedziane zdanie, które zapamiętałam najmocniej: „Wiedziałem, że wtedy przestał być komunistą”. Zdanie to wypowiada chłopiec, który patrzy na swojego ojca. Zawiedzionego, ale dumnego ze swojego pochodzenia. Wtedy też następuje moment, w którym przychodzą po niego komuniści. Przychodzą zabrać go na pewną śmierć. Ojciec każe wywiesić tabliczkę na płocie. I, o dziwo, jest tam napisane „Zaraz wracam”. Jednak... nigdy nie wrócił. Cały spektakl robi niesamowite wrażenie. Jedyne pytanie, które towarzyszyło mi po zakończeniu spektaklu, i które wręcz krzyczało wewnątrz mnie, było „Dlaczego? Co oni złego zrobili?” A zdanie, które towarzyszy mi do teraz, i które będzie pewnie towarzyszyć mi przez długi czas, brzmi „To niesprawiedliwe!”. Chyba nigdy nie zrozumiem tej ogromnej nienawiści, jaką ludzie darzą Żydów. W ludziach pracujących w Teatrze Żydowskim czuć ten ciężar historii. Wiedzą, jaką odpowiedzialność na sobie unoszą, ponieważ po obejrzeniu takiego spektaklu nie da się, po prostu się nie da zostać antysemitą. Patrycja Czarniecka, IIc
Cały obraz przeszłości rodziny Popperów jest pełen metafor i symboli nawiązujących do kultury żydowskiej. Ukazuje on nam, jak ważna jest świadomość historii swojego narodu, na którą składa się kultura, język, religia. Przedstawienie zmusza nas do refleksji nad tym, co w rzeczywistości istotne: nie ślepe podążanie za nieosiągalnym, tylko docenianie urody chwili, czerpanie z życia jak najwięcej, ciągłe doskonalenie siebie. Oprawa muzyczna, wystrój wnętrza teatru, to wszystko sprawiło, że sztuka na długo pozostanie w mej pamięci. [fragment] Angelika Makarewicz, IIc
Teatr Żydowski cały jest jedną wielką scenografią!
|
||
Milczenie o hiobie Scenariusz i reżyseria Piotr Cieplak Obsada Cezary Kosiński, Jerzy Łapiński, Dominika Kluźniak, Wiktoria Gorodeckaja, Tomasz Sapryk, Zbigniew Zamachowski, Karol Pocjheć, MonIka Dryl
Teatr Narodowy w Warszawie 17 czerwca 2015 r., Warszawa
Pożegnanie z aktorami wychodzącymi do ukłonów
i spotkanie z tymiż po przedstawieniu. Jerzy Łapiński składa autograf na programie spektaklu.
Spotkanie z Tomaszem Saprykiem — to już kolejne, równie
niezapomniane, po wcześniejszym „Locie nad kukułczym gniazdem”
Oko w oko z Dominiką Kluźniak i Zbigniewem Zamachowskim
Warszawa jest miejscem pozwalającym rozwinąć skrzydła ludziom, którzy charakteryzują się duszą artysty lub chcą dowiedzieć się czegoś więcej w dziedzinie kultury i sztuki. Dnia 17 czerwca 2015 r. nasza stolica po raz kolejny pozwoliła miłośnikom teatru ,,Antrakt" doznać niesamowitych wrażeń. Celem naszej wyprawy był spektakl pt. ,,Milczenie o Hiobie" reżyserii Piotra Cieplaka. Głównym tematem spektaklu jest cierpienie, nie tylko nasze, ale naszych bliskich, ludzkości oraz świata. Piotr Cieplak, by właściwie przekazać przesłanie płynące ze spektaklu dobrał wyśmienitych aktorów, dzięki którym osiągnął on swój zamierzony cel. Na scenie pojawił się m.in. Tomasz Sapryk, Zbigniew Zamachowski, Dominika Kluźniak, Monika Dryl, Wiktoria Gorodeckaja, Cezary Kosiński, Jerzy Łapiński oraz Karol Pocheć. Spektakl rozpoczyna się wygłoszeniem przypowieści o Hiobie przez Cezarego Kosińskiego, który pełni rolę narratora. Po opowiedzianej przypowieści na scenę wchodzą aktorzy, którzy początkowo zasiadają za stołem, jakby mieli brać udział w obradach, lecz stół odjeżdża podobnie jak temat dyskusji. Od tego momentu każdy z aktorów rozpoczyna grać jakby swój oddzielny spektakl. Łapiński rozpamiętuje śmierć kota, którego imienia nie pamiętał, Monika Dryl analizuje obrazy, Kluźniak nagrywa w studiu radiowym dzienniki z bunkra, Zamachowski w humorystyczny sposób opowiada widowni historię o bocianach, Pocheć czyta Stasiuka natomiast Tomasz Sapryk opowiada banalną historię dnia codziennego. Cały spektakl może wydawać się człowiekowi nieuporządkowany przez co bardzo często można zgubić sens. Jednym z elementów, który wprowadza słuchacza w co raz większe zakłopotanie jest muzyka grana przez zespół Kormorany, która przeszywana jest hałasem pocieranych o siebie kamieni przez Wiktorię Gorodecką. Przełomowym momentem całej inscenizacji jest opuszczenie czarnej tafli zakrywającej widownię. W tym momencie wszyscy zaczynają rozumieć, że znajdują się na scenie i w pewnym sensie biorą udział w spektaklu! Anna Jakubowska, IIc
|
||
Hanoch Levin
Udręka życia Reżyseria JAn ENglertx Obsada Anna Seniuk, Janusz Gajos, WłodziMierz Press
Teatr Narodowy w Warszawie 8 kwietnia 2015 r., Warszawa
Dnia 08.04.2015 r. szkolne Koło Miłośników Teatru ,,Antrakt" wraz z grupą tegorocznych maturzystów udało się do Warszawy w celu kolejnego podboju naszej stolicy. Celem naszej podróży było zobaczenie spektaklu reżyserii Jana Englerta pt. „Udręka życia”. Pierwszym miejscem, które postanowiliśmy zobaczyć, były warszawskie Powązki. Razem przeszliśmy Aleją Zasłużonych, oddając cześć polskim poetom, aktorom, muzykom i reżyserom. Udało nam się m.in. odnaleźć miejsce pochówku Czesława Niemena czy Ireny Kwiatkowskiej – wybitnej aktorki. Po chwili zadumy i wewnętrznych przemyśleń udaliśmy się do Teatru Narodowego, gdzie czekała nas fascynująca lekcja teatralna. Pani Paulina Szwed, nasz przewodnik, pokazała nam miejsca, gdzie zwykły widz sztuk teatralnych nie ma możliwości wejścia. Między innymi weszliśmy na główną scenę, gdzie była przygotowana scenografia na wieczorny spektakl. Pani Paulina wytłumaczyła nam sposób działania mechanizmów scenicznych i ujawniła możliwości scenograficzne teatru. Dzięki naszej wspaniałej przewodniczce mieliśmy również możliwość poznania „kieszeni scenicznej”, czyli kulis. Każdy najmniejszy szczegół dotyczący pracy w teatrze został dokładnie wytłumaczony przez p. Paulinę i uszczęśliwił miłośników teatru. Po fascynującej podróży po budynku teatru udaliśmy się do bufetu teatralnego, gdzie spotkaliśmy Grzegorza Małeckiego – jednego z aktorów Teatru Narodowego. Pan Grzegorz zaszczycił nas przemiłą rozmową i autografem z życzeniami skierowanymi do „Antraktu”. Wspaniałe przeżycie. Po emocjonującej lekcji udaliśmy się do naszego busa, by przygotować się do głównej atrakcji dnia, którą był spektakl. W „Udręce życia” Englerta grała sama „śmietanka aktorska”, m.in. Anna Seniuk i Janusz Gajos. U ich boku zagrał również Włodzimierz Press. „Udręka życia” to spektakl pokazujący historię małżeństwa Lewiwy i Jony Popochów. Jona uważa, że poznał już swoją żonę z każdej strony tak, że wie, co w danym momencie kobieta powie. Chce od niej odejść, jednak rozumie, że bez Lewiwy jego życie byłoby puste. Kobieta nie chce, by jej współmałżonek ją opuszczał, ponieważ bardzo go kocha, jednak momentami jest przychylna jego decyzjom. Włodzimierz Pres gra rolę Gunkla, czyli mężczyzny osamotnionego, który nie ma w życiu osoby, z którą mógłby wypić herbatę i porozmawiać. Przedstawia on swoją postawą realistyczny świat, w którym jest mnóstwo ludzi osamotnionych. Jego postać budzi niesamowite emocje na widzach. Spektakl „Udręka życia” odzwierciedla prawdziwe życie. Osoba, która ogląda to przedstawienie, może swoje życie porównać do życia bohaterów. Uniwersalnym sensem, który płynie ze spektaklu, jest to, że człowiek nie docenia tego, co ma, bardzo często pozwalając na odejście czegoś, co przynosi mu szczęście. Nie zwraca uwagi, że wokół niego znajdują się ludzie nieszczęśliwi i samotni, którzy oddaliby wszystko, co mają za to, by choć przez chwilę poczuć smak szczęścia i miłości. Anna Jakubowska
[…] umówieni byliśmy z panią Pauliną Szwed, pracującą w Teatrze Narodowym. Dzięki niej poznaliśmy teatr od zupełnie innej strony. Od strony aktorów i innych osób pracujących na rzecz danego spektaklu. Mieliśmy okazję wejść na główną scenę teatru i poczuć się jak prawdziwi aktorzy! Dla mnie był to powrót do mojej wcześniejszej przygody z teatrem. Stojąc na scenie, poczułam ogromny smutek z powodu przerwania mojej przygody z aktorstwem. […] Po obejściu kulis teatru zeszliśmy do bufetu, w którym spotkaliśmy Grzegorza Małeckiego. Porozmawiał z nami i napisał piękny autograf z dedykacją. Przemiłe spotkanie! Później nareszcie przyszedł czas na wyczekany spektakl. „Udręka życia” opowiada o problemach starszego małżeństwa Lewiwy i Jony Popochów, którzy, żyjąc ze sobą, są nieszczęśliwi, a myśląc o odejściu, mają świadomość, że będą jeszcze bardziej nieszczęśliwi. Dla mnie osobiście jest to dramat. Straszna prawda, z którą trzeba się zmierzyć. Jona, w pewnym momencie mówi, że zna swoją żonę na pamięć i nie jest już dla niego zagadką, nie ma ani grama tajemniczości. Jest to przerażająca prawda, która może dotyczyć każdego małżeństwa. Można się sobą po prostu znudzić. Spektakl oprócz tego traktował też o samotności. Trzeci bohater „Udręki życia” nie miał partnerki życiowej. Był całkiem sam. Widz musiał zmierzyć się z wyobrażeniem, że on też kiedyś może zostać sam. Nie mieć nikogo, z kim można by wypić gorącą herbatkę, rozmawiając o tym, co się działo każdego dnia. Spektakl wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Znakomita gra aktorska. Postacie często wypowiadały bardzo mocne zdania, które wręcz wprawiały mnie w poczucie bezsensu. Uważam, że spektakl jest „mocny” i daje do myślenia. Polecam każdemu! Mimo tego, że opowiada o starszych ludziach, to wydaje mi się, że bez względu na wiek, każdy powinien go zobaczyć! Patrycja Czarniecka
|
||
Leon Schiller
ZbóJcy Reżyseria Michał Zadara Obsada Mariusz Bonaszewski, Wiktoria Gorodeckaja, Robert Jarociński, Oskar Hamerski, Bartłomiej Bobrowski, Paweł Tołwiński, Arkadiusz Janiczek, Waldemar Kownacki, Tomasz Sapryk i inni
Teatr Narodowy w Warszawie 11 grudnia 2014 r., Warszawa
Dnia 11 grudnia (czwartek) br. wybraliśmy się razem ze szkolnym Kołem Miłośników Teatru „Antrakt” do stolicy naszego państwa. Głównym punktem wycieczki było obejrzenie spektaklu teatralnego w Teatrze Narodowym. Odrobinę przed godziną 19, już szykownie ubrani, dotarliśmy na miejsce. Wszyscy byli bardzo podekscytowani, gdyż przyszło nam podziwiać sztukę Friedricha Schillera z 1781 r. pt. „Zbójcy”, w reżyserii młodego pasjonata teatru – Michała Zadary. Całość miała trwać trzy i pół godziny, zatem oczywiste było, że jako początkujące Antraktowiczki złapałyśmy się za głowę, rozmyślając, czy Zadara zdobędzie naszą pełną uwagę przez całą długość spektaklu. „Zbójcy” to dzieło powstałe w młodzieńczym okresie twórczości Schillera, w okresie „Sturm und Drang”, to bez wątpienia dramat zaliczany do największych arcydzieł literatury niemieckiej i światowej. Znając rok wydania, możemy zapytać, co dzieje się z romantycznym tekstem w sztuce. Otóż, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, został on w całości zachowany przez reżysera. Wszyscy byliśmy pozytywnie zaskoczeni takim krokiem Zadary.
Akcja dramatu została przeniesiona w czasy współczesne. Zamiast sporu
szlacheckich braci mamy do czynienia z walką rodzeństwa o ojcowski
majątek dużej korporacji. W roli bezwzględnego Franciszka wystąpił
Przemysław Stippa, który genialnie odzwierciedlił postać, czyhającą na
porażkę swojego brata Karola (Paweł Paprocki). Obaj konkurują o względy
ojca (Mariusz Bonaszewski). Karol, jako starszy z braci, ma
pierwszeństwo jako dziedzic majątku rodzinnego. Młodszy syn, nie mogąc
znieść tej sytuacji, obmyśla plan, który ma go prędko przybliżyć do
bogactwa. Franciszek w imieniu ojca pisze list, w którym starzec wypiera
się własnego syna. W tym momencie w życiu Karola zmienia się wszystko.
W obsadzie aktorskiej uwagę zwraca postać Amalii (tutaj gościnnie
Barbara Wysocka). Aktorka przedstawia nam ukochaną Karola von Moora,
jako kobietę z dobrym sercem i przede wszystkim wierną. Franciszek pod
nieobecność brata stara się o względy pięknej, jednak bezowocnie.
Bohaterka twardo stąpa po ziemi, przy czym ukazuje nam siłę kobiecego
sprytu za każdym razem, kiedy odsyła Franciszka z niczym. Nie można zapomnieć o genialnej, skomplikowanej, rozbudowanej scenografii Roberta Rumasa, która wnosi dużą dynamikę do przedstawienia. Trzy piętra wynurzające się spod sceny, które na dodatek przemieszczają się na przód i tył sceny. Zrobiło na nas to ogromne wrażenie, że przestrzeń sceny jest nieograniczona. Ciekawym zabiegiem było pojawienie się samochodu na scenie. Aktorzy grający w środku pojazdu mieli ze sobą również kamerę, która nagrywała ich rozmowy, a obraz z wnętrza auta był wyświetlany na tle ruchomych obrazów miasta, co dawało efekt przemieszczania się bohaterów.
Jedynie kostiumami nie jestem zachwycona. Sądzę, że Julia Kornacka nie
wykorzystała do końca możliwości zabawy strojem w tym utworze. Podobało
mi się tylko podkreślenie przełomu akcji za pomocą kostiumu w scenie,
gdy Franciszek dochodzi do władzy nad rodzinną korporacją i ubiera się w
czarną koszulę wraz ze skórzanymi spodniami z łańcuchem u boku, co z
pewnością pokazywało nam uwolnienie szaleńczego zła w młodzieńcu. Sądzę, że reżyser chciał poprzez ten spektakl pokazać nam motywy ludzkiej zazdrości, chciwości, próżności związanej z majątkiem, a także przede wszystkim zapamiętanie się we własnych złych czynach.
Milena Buza, Ic
Tekst uświadamia, że dobro nie zawsze zwycięża i dokładnie ukazuje brutalność naszych czasów. Wiele w nim agresywności czy erotyki. Bohaterowie pokazują, że nie zawsze człowiek znajduje tę właściwą drogę i często ludzie wybierają drogę na skróty, bo uważają, że tak jest wygodniej. Takimi dobitnymi przykładami z życia bohaterów był brak pomysłu na siebie, strach przed odstawaniem od grupy, nuda oraz przede wszystkim pójście na tzw. łatwiznę. W całym spektaklu pojawiło się również wiele cytatów i odniesień do wspaniałych tekstów, np. Iliady Homera, „Dnia świra” M. Koterskiego i przypowieści „O synu marnotrawnym”. Dużym zaskoczeniem była gra aktorów podczas przerw. Właśnie wtedy widzowie jeszcze bardziej utożsamiali się z bohaterami. Brak przerwy był, według mnie, metaforą biegnącego życia. Miał uświadomić ludziom, że każdy z nas ma w swoim życiu jakąś rolę, a zejście ze sceny jest metaforą śmierci. Spektakl poruszał również temat losu ludzi starszych oraz nieodwzajemnionej miłości. Pokazywał, jak traktowane są osoby starsze, brak szacunku ze strony młodszych był szczególnie uwydatniony. Miłym zaskoczeniem była cała scenografia oraz kostiumy. Każde z przebrań aktorów coś symbolizowało, a scena miała wiele funkcji i często cała scenografia była diametralnie zmieniana dzięki nowoczesnym sprzętom. Scena pełniła także funkcję piętrową. Na końcu sceny były wywieszone portrety. Były częścią scenografii spektaklu, ale także ukazywały widzom wszystkich aktorów grających w Teatrze Narodowym. Dużym plusem były także umiejętności muzyczne aktorów. Aktorzy grali na instrumentach oraz śpiewali różne utwory.
Sądzę, że spektakl „Zbójcy” jest idealny do polecenia dla każdego
powyżej 16 roku życia ze względu na poruszane trudne tematy oraz wiele
wulgarnych scen. Uważam, że każdy człowiek odnalazłby w tym utworze
siebie i to pomogłoby mu w zobaczeniu swoich zachowań od strony widza.
Wiktoria Sieńko |
||
Stanisław Baliński
Wieczór w Teatrze Wielkim Adaptacja i reżyseria Anna Seniuk Wykonanie Anna Seniuk, Magdalena Małecka
17 marca 2013 r., Suwałki Wieczór poezji i spektakl wystawiony na zaproszenie Fundacji ART-SOS Alicji Roszkowskiej w Suwałkach
Wieczorem, gdy słońce już chyliło się ku zachodowi, udałam się do Sali Królewskiej przy ulicy Chłodnej w Suwałkach, na wieczór poezji. Przekraczając próg tej malutkiej, ale przepięknie urządzonej sali, poczułam się jak gość dworku szlacheckiego z epoki baroku. Czerwień zasłon, płaskorzeźby na ścianach, fortepian, stolik oraz fotele doskonale wypełniały pomieszczenie. A ponieważ to właśnie barok jest moim ulubionym nurtem w sztuce, od razu poczułam się komfortowo i zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie. Występ gwiazdy wieczorku poezji poprzedziła cudowna prezentacja suwalskich młodych talentów ze Szkoły Muzycznej I i II stopnia w Suwałkach. Śpiew jednej z uczennic wprowadził w wesoły, choć stonowany nastrój. Pozwoliło to obudzić wyobraźnię i przenieść się w świat, do którego jedynie nieliczni mają klucze. Gdy na scenie pojawiła się Anna Seniuk wraz z córką, nie mogłam doczekać się prezentacji poezji, urozmaiconej plastycznymi dźwiękami altówki, na której grała Magdalena Małecka. Wiersze, które były cytowane przez aktorkę, zostały dobrane subiektywnie, lecz każdy mógł dostrzec w nich cząstkę siebie. Gdy słuchałam utworu pod tytułem „My, z drugiej połowy XX wieku” Małgorzaty Hillar, pomyślałam o wszystkich ludziach, którzy w dzisiejszych czasach nie mają czasu zatrzymać się i spojrzeć w oczy drugiej osobie. Widzi się jedynie upływający czas, który mija na pracy i obowiązkach. Lecz czy warto tracić życie dla tego pośpiechu oraz udawania, że nic nas już nie obchodzą emocje? Że jesteśmy cyniczni, ironiczni i nie czujemy już zupełnie nic? Czy rzeczywiście tak jest? Wiele innych pytań zrodziło się w mojej głowie, a to przecież tylko jeden wiersz. Utworów było znacznie więcej, lecz nie sposób opisać każdego z osobna. Wiele z nich poruszyło mnie dogłębnie i odcisnęło ślad na sercu. Był to bardzo owocny, duchowo i emocjonalnie, wieczór. Marta Chudecka
Zdjęcia z wieczoru prezentujemy dzięki uprzejmości Jana Życzkowskiego,
Suwałki to jednak nie koniec świata, gdzie wszystko dociera z opóźnieniem, albo podejrzanie szerokim łukiem je omija, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie, gdyż zaszczycają je swą obecnością znakomite osobistości. Dowodem jest na to przyjazd wybitnej aktorki – Anny Seniuk. Zapobiegnę tutaj szybkiego sprawdzania w „Google” tejże zasłużonej dla polskiego teatru osobistości i rzucę hasłowo: Madzia, „Czterdziestolatek”. Przyznam się szczerze, że wielokrotnie przemierzałam ulicę Chłodną w Suwałkach, lecz nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jakie niezbadane komnaty w sobie skrywa, i nie przesadzam tutaj ani trochę, gdyż to co zobaczyłam tego pamiętnego wieczoru z Anną Seniuk, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. „Sala Królewska”, gdyż takie nosi miano owa komnata, urządzona jest na wzór sal XIX-wiecznych. Od wspaniałych mebli po najdrobniejsze detale. Po wielu westchnieniach podziwu, przyszedł czas na „gwiazdę wieczoru”, która wystąpiła w bardzo aktywnym towarzystwie swej córki, Magdaleny Małeckiej. Anna Seniuk okazała się być niezwykle ciepłą i otwarta kobietą, ponieważ już na wstępie opowiedziała nam kilka przezabawnych anegdot, np. o tym jak to pewien taksówkarz dziwił się bardzo, iż jego pasażerką jest „ TA Anna Seniuk”, gdyż… sądził, że już nie żyje. Ona, jak na damę przystało przyjęła fakt ten, z wielką godnością, ponieważ w dalszej rozmowie okazało się, że ten przykry wniosek taksówkarz wysnuł, na podstawie tego, iż nie widział aktorki przez długi czas w… telewizji. Po takim wstępie nadszedł czas, aby rozpocząć „Wieczór poezji i muzyki”, który otworzyła Magdalena Małecka, grając, a właściwie należałoby rzec oczarowując swym graniem, muzykę J. S. Bacha. Było to na tyle niesamowite, że zamykając oczy, potrafiłam przenieść się w przeróżne miejsca. Siła muzyki… Następnie aktorka zaprosiła nas do świata poezji, prezentując wiersze m.in. Wisławy Szymborskiej, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Ludmiły Marjańskiej czy Małgorzaty Hillar. Aktorka nie musiała podkreślać, że dobór wierszy jest czysto subiektywny, ponieważ chyba każdy z widzów domyślił się tego już po usłyszeniu kilku pierwszych strof… Czuło się niezwykłe przywiązanie do wypowiadanych słów, czuło się emocje, czuło się prawdę aż wreszcie czuło się przypieczętowanie doświadczeniem. W pamięci utkwiły mi wersy: Dopiero późną nocą przy szczelnie zamkniętych oknach gryziemy z bólu ręce umieramy z miłości. (My z II połowy XX wieku), M. Hillar
Ale także:
Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne, czy to poważne, czy to pożyteczne - co świat ma z dwojga ludzi, którzy nie widzą świata? (Miłość szczęśliwa, W. Szymborska) Obie te strofy zasadzone są w różnych nastrojach, jednak łączy je jedno – „człowiecza” miłość… Niezwykły to był wieczór, gdyż niezwykłe Panie w nim zagościły. Mając jeszcze przed oczyma subtelne przesuwanie smyczka po delikatnych strunach skrzypiec, słysząc jego nieziemskie dźwięki i frazy wierszy barwionych głosem Anny Seniuk, kończę tę krótką relację, mając nadzieję, że i Ty – Czytelniku zostaniesz kiedyś zaproszony do takiego świata poezji i muzyki. Magdalena Tesko
|
||
Roman Brandstetter Adaptacja i reżyseria Tadeusz Malak Obsada Tadeusz Malak, Jerzy Nowak
Narodowy Stary Teatr Powszechny w Krakowie Spektakl obejrzany przez Antraktowicza „w delegacji” luty 2013 r., Kraków
Szybki spacer do domu, aby się przebrać i znaleźć ubrania, które schowały się na wieść, że będę ich pilnie potrzebowała oraz pogoń za tramwajem. Gdy weszłam już do budynku, w którym mieści się Narodowy Teatr Stary, przygotowałam bilet, który miał umożliwić mi wstęp na sztukę, która nosi tytuł „Ja jestem Żyd z Wesela”. Zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie, co okazało się niezwykle trafnym wyborem. Gdy aktorzy nawiązywali kontakt z publicznością, mówili także bezpośrednio do mnie… Akcja sztuki działa się w pokoju mecenasa (Tadeusz Malak), który miał pomóc tytułowemu bohaterowi podczas sprawy rozwodowej ze swoją żoną. Hersz Singer (Jerzy Nowak) opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce po weselu Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną. Przybył on na uroczystość za namową żony i córki, które bardzo chciały w niej uczestniczyć. Hersz nie zamienił z nikim ani jednego słowa, natomiast jego rodzina bawiła się z pozostałymi weselnikami. Spostrzegł jedną osobę, która, tak jak i on, obserwowała jedynie gości i gospodarzy. Jak się później okazało był to sam Wyspiański, który opisał całe to zdarzenie w książce, która stała się bardzo popularna. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby tylko ludzie nie potraktowali jej zbyt dosłownie. Przychodząc do karczmy Singera, zaczęli nazywać właściciela „Żydem z Wesela”, a jego córkę, Pepę, Rachelą. Pepa starała się zaprzyjaźnić z poetami, więc dawała im wódkę za darmo, co doprowadziło Hersza do bankructwa. Ponad to, żona bohatera wspierała córkę w jej działaniach, a gdy dowiedziała się, że Pepa chce przyjąć chrzest, powiedziała, aby poczekała z tym do śmierci ojca. Był to nóż wbity w plecy Hersza, ponieważ on nie poznawał już własnej rodziny. Stracił ją przez jedną książkę, która zmieniła najbliższych w zupełnie obce osoby. Bohater popadł w alkoholizm i zaczął palić, czego nigdy wcześniej nie robił oraz oddał cały majątek żonie. Sam zamieszkał w domu starców, biorąc ze sobą jedynie Biblię. Jest to bardzo smutna historia, zważywszy na to, że Wyspiański pisząc ją, nie chciał nikogo skrzywdzić oraz nie spodziewał się takich konsekwencji. Długo nie mogłam wyjść z podziwu dla bezbłędnej gry aktorskiej. Jednak gdy wyszłam z sali, przypomniałam sobie o jednej bardzo ważnej rzeczy. Autografy! Szybko zorientowałam się, gdzie mogę spotkać aktorów i antraktowym zwyczajem pobiegłam na tyły teatru. Udało mi się złapać obu aktorów i porozmawiać z nimi. Był to dla mnie ogromny zaszczyt, ponieważ są oni znani i cenieni w całej Polsce. Byłam im bardzo wdzięczna, że pomimo zmęczenia i późnej pory zgodzili się zamienić ze mną kilka słów. Gdy powiedziałam, że w naszej szkole funkcjonuje Koło Miłośników Teatru, byli bardzo szczęśliwi, że w dzisiejszych czasach są jeszcze grupy osób, które interesują się sztuką i są w stanie poświęcić dla niej czas. Marta Chudecka
|
||
Artur Pałyga Adaptacja i reżyseria Piotr Cieplak Obsada ELIZA BOROWSKA, ALEKSANDRA BOŻEK, ELŻBIETA KĘPIŃSKA, MARIA ROBASZKIEWICZ, OLGA SAWICKA, KARINA SEWERYN, KATARZYNA MARIA ZIELIŃSKA, MARIUSZ BENOIT, CEZARY KOSIŃSKI, ANDRZEJ MASTALERZ, MICHAŁ NAPIĄTEK, KRZYSZTOF PLEWAKO–SZCZERBIŃSKI
Teatr Powszechny w Warszawie 26 października 2012 r., Warszawa
Przyciemnione światła na widowni... tuż przed rozpoczęciem.
Zachęcamy do przeczytania znakomitej recenzji autorstwa Jacka Kopcińskiego.
|
||
na podst powieści Szołema Alejchem Reżyseria Jan Szurmiej
Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie 9 marca 2012 r., Warszawa
Jakże urocza dekoracja hallu teatru!
|
||
Irena Jun wieczór poetycki na podstawie wierszy Czesława Miłosza
Reżyseria i wykonanie Irena Jun
Spektakl gościnny, towarzyszący IX Ogólnopolskim Spotkaniom z Monodramem „O Złotą Podkowę Pegaza”, organizowanym przez Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki w Suwałkach. Suwałki, 8 grudnia 2011 r., Suwałki
Migawki ze spektaklu
Nasze spotkanie z Ireną Jun.
W Suwałkach na pewno jeszcze nie widzieliśmy, jak można tak pięknie podać słowo, że aż Słowem sie staje. I nawet ci, co Miłosza unikają, zniechęceni przeładowaniem rozumu jego, dystansu i zawiłości, zaklęć rymopodobnych, to nawet ci usłyszeli i odczuli! krzyk o Eurydykę i pustkę po niej, zrozumieli, jak można tańczyć Walca w rytm poezji, a może nawet pierwszy raz trochę przytaknęli niezrozumiałej dotąd, Miłoszowskiej definicji Miłości? Pani, zastanawialiśmy się nieraz, gdzie słońce wschodzi i kędy zapada. Zapada ono w mrok czarnych szat Twoich, by wieczorową porą - teatralną porą - rozbłysnąć w oczach na pięknej, świetlistej twarzy Ireny Jun. Piotr Kuczek
|
||
Dale Wasserman wg Kena Kesseya Reżyseria Jan Buchwald Obsada Waldemar Kownacki, Aleksandra Brożek, Tomasz Sapryk, Jerzy Schejbal, Piotr Ligienza, Kazimierz Wysota, Zbigniew Konopka, Jarosław Gruda, Krzysztof Plewako-Szczerbiński, Zygmunt Sierakowski, Bartłomiej Ostapczuk, Dariusz Siastacz, Grzegorz Falkowski, Eliza Borowska, Agnieszka Krukówna, Tomasz Błasiak, Michał Sitarski, Jacek Beler
Teatr Powszechny 23 listopada 2011 r. Warszawa
Przed spektaklem - fragment scenografii. Zamknięte na kłódkę wysokie okna szpitala psychiatrycznego.
Sztuka „Lot nad kukułczym gniazdem” została
wyreżyserowana przez Jana Buchwalda na podstawie powieści Kena Keseya w
Teatrze Powszechnym. Swoją polską prapremierę miała w 1977 roku, również
tutaj. Spektakl ten wyreżyserowany, w przeciwieństwie do tego z roku
1977, w czasach wolności politycznej, demokracji, nie podejmuje tematu
wolności jednostki w świecie dyktatury, lecz opowiada o zachowaniach
ludzi, którzy uciekają od konieczności dokonywania różnorakich wyborów.
„Lot nad kukułczym gniazdem” rozpoczyna się w momencie,
gdy do szpitala psychiatrycznego trafia Randall Mc Murphy (postać grana
przez Tomasza Sapryka), w nadziei, iż uniknie wyroku sądowego. Od innych
pacjentów różni się tym, że nie zwraca uwagi na zasady obowiązujące w
placówce, co spotyka się z wielkim niezadowoleniem Siostry Rachett
(Aleksandra Bożek). Siostra jest osobą cechującą się surowością oraz
przywiązaniem do zasad. Dochodzi zatem do zderzenia dwóch zupełnie
odmiennych osobowości, których cechą jest upór. Widz jest świadkiem
wielu przepełnionych humorem sytuacji, gdy wraz z upływem czasu kolejni
pacjenci przyłączają się do walki przeciwko siostrze Rachett. Wspomniani
inni pacjenci to między innymi borykający się z problemem jąkania Billy
Bibitt (Piotr Ligienza), Martini (Jarosław Gruda), Dale Harding (Jerzy
Schejbal) czy Cheswick (Zbigniew Konopka). Moim zdaniem obsada „Lotu”
jest genialna, ponieważ aktorzy świetnie wczuli się w swe role i w
wiarygodny sposób oddali problemy, z jakimi borykają się pacjenci
szpitala psychiatrycznego. Na szczególną uwagę zasługuje rola Wodza
Bromdena (Waldemar Kownacki). Był on także pacjentem placówki, lecz aby
uciec od niesprawiedliwości świata, udawał głuchoniemego. O
przemyśleniach rodzących się w jego umyśle, o stosunku bohatera do
obecnej sytuacji widz dowiaduje się od Małego Indianina, tańczącego
wokół Wodza. Scenom tym towarzyszy piękna, a zarazem przejmująca muzyka,
za którą odpowiedzialny był Janusz Bogacki. Scena oświetlona jest
wówczas różnymi kolorami, a na ścianach migają literki, co symbolizuje
otchłań, głębię umysłu Wodza.
Warto przypomnieć scenę, w której Mc Murphy zakłada się
z resztą pacjentów o to, iż uda mu się podnieść pewną tajemniczą
skrzynkę, wszyscy zaś z góry zakładają, że działanie to nie przyniesie
zamierzonego skutku. Randle mimo to próbuje. I choć nie udaje mu się
sprostać zadaniu, z jego ust padają ważkie słowa: „Przynajmniej
próbowałem”. Tak, jedyny Mc Murphy próbował, reszty pacjentów nawet nie
było stać na żadne działanie w kierunku wyrwania się z sideł niewoli.
Oni poddawali się mentalnemu zniewoleniu.
„Lot nad kukułczym gniazdem” jest sztuką, która na
zawsze pozostanie w mej pamięci. Wywarła ona na mnie ogromne wrażenie.
Spektakl ten zwraca uwagę na takie sprawy, jak decydowanie o samym
sobie, a także ucieczka od takiej możliwości, która prowadzi do
zniewolenia.
Chciałabym jeszcze wspomnieć o momencie, kiedy to
aktorzy, już po odegraniu swych ról, wystąpili w zwartym szeregu, aby
pokłonić się widzom, którzy nagrodzili ich gromkimi brawami. Ja, będąc
na widowni, czułam z nimi (aktorami) niesamowitą więź (jedność?). To
było piękne uczucie, które do dziś mnie przepełnia, kiedy myślę o
genialnym „Locie nad kukułczym gniazdem”.
Magdalena Tesko
Jakże miło odrywać kupony od naszego teatralnego szczęścia! Pani Prof obdziela biletami swoją gromadkę.
W hallu Teatru Powszechnego. W tle (z lewej
strony) tablica poświęcona Zygmuntowi Hübnerowi,
dyrektorowi teatru w latach 1977-1989 i pierwszemu reżyserowi
„Lotu nad kukułczym gniazdem”.
Znów mamy najlepsze miejsca - w pierwszym rzędzie.
Celem tej sztuki było zwrócenie uwagi widzów na problem
związany z otrzymaną przez społeczeństwo wolnością. Pułkownik Matterson
przez całe życie walczył o wolny kraj. Gdy w końcu osiągnął swój cel,
nie potrafił znieść odpowiedzialności, jaka towarzyszy wolności i chciał
się z niej wycofać. Tak samo postępują inni ludzie, dla których
konieczność podejmowania decyzji, dokonywania wyborów i odpowiedzialność
za własne życie są zbyt trudne. Wolą oni podporządkować się innym i nie
pokazywać swojego prawdziwego „ja”. W czasach, w których technologia i
pragnienie osiągnięcia jak najwyższej pozycji społecznej są
najważniejsze, rodzi się pragnienie wycofania się z tego świata, nawet
jeśli ma to oznaczać zniewolenie.
Marta Chudecka
Akcja spektaklu rozgrywa się w zakładzie
psychiatrycznym. Wchodzący na salę widz ma możliwość dokładnego
przyjrzenia się scenografii przygotowanej przez Andrzeja Albina,
doskonale oddającej charakter i klimat miejsca. Dzieje się tak, ponieważ
sceny nie zakrywa kurtyna. Już od pierwszych chwil rozpoczynających
przedstawienie widzom udziela się nastrój tajemniczości, pozwalający na
przeniesienie się myślami w inny świat; powoduje to interludium,
animacja komputerowa Piotra Gorzkowskiego, wykorzystywana przy
wspomnieniach postaci Wodza, w którego wcielił się Waldemar Kownacki,
Warto docenić tę dobrze odegraną rolę, która nie należała do
najłatwiejszych, gdyż przez większość spektaklu nie miało on kwestii
mówionej. Jest on zamkniętym w sobie, osamotnionym mężczyzną, który,
udając niemego i głuchego, znalazł (według siebie) najlepsze wyjście z
trudnej sytuacji dzieciństwa oraz napiętnowania w szpitalu.
W otwarciu się na świat pomaga mu główny bohater,
McMurphy, w którego wcielił się Tomasz Sapryk, doskonale oddając
powierzoną mu rolę cwaniaczka, celowo umieszczającego samego siebie w
szpitalu psychiatrycznym, aby uniknąć zacieśniających się wokół niego
problemów. To postać tragiczna, która dzięki swej nicponiowatości pomaga
innym pacjentom w odzyskaniu poczucia wartości, za cenę doprowadzenia
samego siebie do śmierci. Moment ten jest trudny do odebrania przez
widza, ponieważ bohater dzięki mocnemu charakterowi i pozytywnemu
podejściu do trudnych sytuacji wzbudza u oglądających sympatię.
Akcja utworu skupia się na pacjentach szpitala
psychiatrycznego, którzy nie mają prawa oderwania się od narzucanych im
przez personel norm. Przedstawicielką posiadających władzę jest siostra
Ratchet (Aleksandra Bożek). Z monotonii szpitalnego życia budzi
pacjentów Mc Murphy, pokazując im przyjemności, jakie można czerpać z
życia, tym samym sprzeciwiając się ustalonym przez siostrę zasadom.
Poprzez ukazaną sytuację utwór poruszał problem zatarcia się granicy
pomiędzy wolnością osobistą a poczuciem bezpieczeństwa, dla którego
ludzie są w stanie zrezygnować ze swoich swobód. Kwestię dotyczącą tego
tematu wypowiada Wódz. Mówi o systemie, którego nie da się
przezwyciężyć. (…)
Wielką przyjemnością byłaby dla mnie możliwość
obejrzenia adaptacji w roku 1977. Wydaje mi się, że żyjąc w tamtych
czasach, nieporównywalnie trudniejszych od współczesnych, łatwiej
odebrałabym uniwersalizm utworu. Sylwia Kuczyńska
Aktorzy okazali się nie tylko wspaniałymi odtwórcami ról, ale także przemiłymi ludźmi. Tomasz Sapryk i Piotr Ligienza z Antraktowiczami
Na teatralnym parkingu Piotr Ligienza (Billy Bibbit) zajmująco opowiada o trudnej pracy nad rolą. Aktorzy przygotowywali się do ról przyglądając się codzienności pacjentów Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych „Drewnica” w Ząbkach.
Pamiątkowe zdjęcie z Wodzem (Waldemar Kownacki, góruje), Dale'em
Hardingiem (Jerzy Schejbal)
Bardzo nam było miło słyszeć od Waldemara Kownackiego, że zna
Suwalszczyznę i z wielkim sentymentem ją wspomina.
A na koniec nasze zdobycze: autografy aktorów na programie teatralnym Lotu.
|
||
Antoni Czechow Adaptacja i reżyseria Piotr Sieklucki Obsada Aneta Wirzinkiewicz, Dominik Nowak, Piotr Sieklucki
Teatr Nowy w Krakowie Spektakl wystawiony w ramach projektu TEATR POLSKA (organizator suwalski: ROKiS) 1 października 2011 r., Suwałki
|
||
Leszek Kołakowski Adaptacja i reżyseria MAteusz Przyłęcki Obsada Bibianna Chimiak, Karolina Sabat, Tomasz Grygier, Dariusz Mikuła, Waldemar Nicek, Hubert Romanowski, Piotr Starzyński
Teatr KANA w Szczecinie Spektakl wystawiony w ramach XIX Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 26 marca 2011 r., Olsztyn
Przed spektaklem... (ten cudowny brak kurtyny w budynku zastępczym Teatru Jaracza!!)
Każda z historyjek to metafora, w której możemy odnaleźć rozważania, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Innym problemem poruszanym przez polskiego filozofa jest poszukiwanie własnej tożsamości. Postaci z bajek Kołakowskiego boją się anonimowości. Wierzą, że sława zapewni im szczęście... Filozoficzny charakter pierwowzoru na deski teatru został przeniesiony z humorem i bardzo dużą dawką autoironii. Alegoryczna podróż po tytułowej krainie stwarza niebezpieczeństwo odnalezienia cech wspólnych z bohaterami spektaklu. Do inscenizowanych bajek należy między innymi ta mówiąca o mężczyźnie chowającym swoją twarz w drogim kuferku, chcąc uchronić ją od zniszczenia(symbol naszej próżności). Kolejnym piętnowanym zachowaniem jest udawanie kogoś innego (bohater sztucznie „dodawał sobie lat”), aby móc objąć dobrze płatną posadę. Następną postacią poddaną krytyce jest mężczyzna, który próbuje chodzić w spodniach trzydziestometrowej długości, żeby chociaż na 5 minut zostać sławnym. Ale Lailonia to nie tylko kraina, gdzie autor nieskrępowanie tworzy swych bohaterów, piętnując przywary współczesnego człowieka. Już w pierwszej scenie poznajemy boga Majora, który ogłasza swą dymisję, gdy wśród znudzonych lailończyków zaczynają budzić się wątpliwości i wybucha bunt. I jak często bywa, buntownicy nie potrafią sobie poradzić z nadmiarem wolności. Kolejne komiczne i momentami irracjonalne sytuacje stają się bardzo rzeczywiste i zmuszają nas do refleksji. Aktorzy „Kany”, utożsamiając się z lailończykami, sprawili mi ogromną przyjemność oglądania, zapomniałem o otaczających mnie sprawach i na kilkadziesiąt minut pozwolili mi przenieść się do świata baśni W doskonały sposób wpletli w przedstawienie elementy kabaretu, a robiąc zaskakującą widzów pozorną przerwę podczas spektaklu pokazali, że teatr nigdy nie jest szablonowy, nudny. Reżyser postawił na współczesność i naturalność aktorów, którzy podczas kłótni są autentyczni, okazują złość i irytację, używając słów, które nie pochodzą z bajek, lecz są ostre, dosadne, niewybrednie, zapożyczone z ulicy. „What a Wonderful World” (Cóż za piękny świat) to piosenka kończąca „Lailonię”. Przywołana na koniec uzmysławia, że mimo wszystkich ludzkich błędów i słabości, musimy – i możemy – nauczyć się dystansu do siebie samych i do świata.
... i po nim – aktorzy składają „Antraktowi” autografy na plakacie ze spektaklu. Nad plakatem pochyla się sam „Bóg Maior” Autograf składa piękna „Bibi”, czyli Bibianna Chimiak. Pamiątkowe zdjęcie Teatru KANA z Antraktem. |
||
Fiodor Dostojewski
Reżyseria Grigori Lifanov Obsada Łukasz Chrzuszcz, Sebastian Cybulski, Jakub Papuga Teatr Polski w Poznaniu Spektakl wystawiony w ramach XIX Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 26 marca 2011 r., Olsztyn Tuż przed rozpoczęciem spektaklu
. i chwilę po nim. Jaka piękna była ta scenografia! „Bobok”, czyli
czym bawi nas Dostojewski 25
marca podczas Olsztyńskich Spotkań Teatralnych, Antrakt miał przyjemność
zobaczyć rosyjskiego pisarza zupełnie innego niż ten, który jawi się w
szkolnych lekturach. Nie tylko mnie, podejrzewam, Dostojewski kojarzył się
głównie z dziełem „Zbrodnia i kara” a więc tematyką niezwykle mroczną,
odkrywającą ponure zakamarki ludzkiej duszy. Agata Granoszewska
|
||
Hanoch Levin
Reżyseria ANA NOWICKA Obsada LIDIa BOGACZÓWNA, MONIKA KUFEL, KAROL ŚMIAŁEK, PAWEŁ SANAKIEWICZ
Teatr Barakah w Krakowie, Fundacja Dziesięciu Talentów - Kraków Teatr im. Ludwika Solskiego - Tarnów Spektakl wystawiony w ramach XIX Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 25 marca 2011 r., Olsztyn Po spektaklu - piękna kobieta i strudzony handlem mięsnym kupiec, spokojna Szeprahci i wreszcie zadowolony żołnierz. Po żydowsku,
ale z chilli i pieprzem
|
||
tryptyk
reżyseria, scenografia JERZY KALINA Obsada IZABELA
CZEŚNIEWICZ, MARIA GRZEGORZEWSKA, PAULINA JÓŹWIN, AGNIESZKA
KUKLIŃSKA , ANETA NABIAŁKOWSKA, ANETA PIORUN, MONIKA
ROSTECKA-KOMOROWSKA, KATARZYNA SOBISZEWSKA, ARTUR BORKOWSKI, MATEUSZ
KOWALSKI, MAREK OLEKSY, RADOMIR PIORUN, KRZYSZTOF ROSZKO, AGNIESZKA
DZIEWA (Studio Pantomimy), KRZYSZTOF SZCZEPAŃCZYK (Studio Pantomimy), MACIEJ WYCZAŃSKI (neTTheatre) Wrocławski Teatr Pantomimy
Spektakl wystawiony w ramach XIX Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 25 marca 2011 r., Olsztyn
Spektakl „Osąd”, wykonany przez
Wrocławski Teatr Pantomimy, składa się z trzech części, z których każda jest
reżyserowana przez inną osobę. Inspiracją przedstawienia był tryptyk „Sąd
Ostateczny” Hansa Memlinga. Pierwszym spektaklem, jaki mieliśmy
przyjemność zobaczyć podczas XIX Olsztyńskich Spotkań Teatralnych, był „Osąd”
Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Realizacja
przedstawienia była dość nietypowa – składało się ono z trzech części, a każdą
tworzył inny reżyser bez żadnego porozumienia z innymi, realizując swoją
własną, odmienną, wizję. Dotyczyła ona Sądu Ostatecznego i wzorowana była na
tryptyku Hansa Memlinga pt. „Sąd Ostateczny”. Natalia Ołów
Część II tryptyku, reż. Paweł Passini. Tuż przed rozpoczęciem spektaklu. Sąd Ostateczny jako codzienność dzisiejszych czasów? Paweł Passini próbuje nam udowodnić tę
tezę. Ta część „Osądu” wydaje się najbardziej dosadna, co, niestety, nie jest
zaletą. Nie jest ważne, kim jesteśmy w obliczu śmierci, końca – w tej chwili
każdy z nas pozostaje anonimowy, pozbawiony twarzy – tak samo, jak aktorzy z
początku spektaklu, którzy mają na sobie białe kartony, przysłaniające im
ciało. Każdy z nich wykonuje te same ruchy, te same gesty. Osądzający, jakby
Bóg, znajduje się na wózku inwalidzkim i czyta tekst Apokalipsy Świętego Jana.
To właśnie za przyczyną tego zabiegu sztuka wydaje się zbyt dosłowna – choć gra
aktora jest na bardzo wysokim poziomie, a jego głos hipnotyzuje. Anioł z
czarnymi skrzydłami to typowa alegoria, którą każdy jest w stanie odczytać.
Performance opiera się na wizualizacjach, które zaskakują swoją szybkością –
uświadamiając nam, w jakim tempie żyjemy we współczesnych czasach. W większości
spektaklu przewija się temat wypadku samochodowego, jako aluzji do śmierci całej
ludzkości – nie tylko pojedynczej tragedii. Minusem jest na pewno mały artyzm
zdjęć, jakie widać w tle, na wielkiej białej kuli, która jest ekranem – to bardziej
odstręcza, niż wywołuje przemyślenia. Całość porównać można do popkulturowego
teledysku, który w połączeniu ze świetnym ruchem aktorów sprawia, że tę cześć
spektaklu poleciłbym niejednej osobie w moim wieku, choć daje ona pesymistyczny
obraz – nie ma ucieczki od Sądu, przed którym, niestety, jesteśmy równi. Natalia Wilczyńska Część III, reż. Leszek Mądzik. Wystarczyło trochę oderwać się od ziemi, żeby w tej scenografii ujrzeć wysokie okna gotyckiej katedry. Po spektaklu, ukłon aktorów i widzów owacje na stojąco. Wędrowanie ku niebu Odsłona „Osądu” Leszka Mądzika ukazała się jako trzecia w kolejności i
przedstawiała piekło. Reżyser znany jest z niezwykłego operowania światłem i
muzyką. Byłam oczarowana pomysłem plastycznym reżysera. Na scenie znajdowały
się cztery drabiny, których pokonanie było pragnieniem osób, przebywających w tym
strasznym miejscu. Chciały one za wszelką cenę wydostać się z otchłani.
Spektakl pokazywał zdeterminowanie ludzi, którzy najpierw próbowali zrzucać z
siebie obciążające ich grzechy, a potem wspinać się wielokrotnie po drabinie.
Niestety wydostanie się z piekła było możliwe tylko dla jednego bohatera, który
dotarł na samą górę. Ciekawe było to, że w czasie jego wspinaczki wspierali go
inni. Działania reszty ludzi pokazały, że brak współpracy nie pomaga w dotarciu
na szczyt marzeń. Mądzik wspaniale ilustrował, poprzez grę aktorów i światło,
emocje towarzyszące wspinającym się bohaterom. Wszyscy ci, którzy zostali w
piekle, musieli dalej przeżywać zniewolenie i cierpienie, które zostało
ciekawie pokazane poprzez wystające z płomieni nogi bohaterów. Antrakt przy banerze Wrocławskiego Teatru Pantomimy, w olsztyńskim CEiIK-u (jedyny i niepowtarzalny raz, kiedy nie jest się w budynku teatru, który znajduje się w remoncie) |
||
Antoni Czechow Reżyseria Agnieszka glińska Obsada Joanna Szczepkowska, Modest Ruciński, Dominika Kluźniak, Krzysztof Stroiński, Dorota Landowska, Krzysztof Stelmaszyk i inni Teatr
Narodowy 19 listopada 2010 r. Warszawa
Mewa. Mewa z uniesionymi skrzydłami. Mewa łaknąca
popularności, łaknąca życia. Mewa znad pobliskiego jeziora. Mewa — uosobienie
wolności. Wyrwania się w końcu z tej dziury. Błysk reflektorów, bukiety
kwiatów, wielbiciele, sława. Mewa jak sroka. Szkoda tylko, że złoto i diamenty
okazują się aluminiowym pozłotkiem. I w końcu mewa — martwy ptak niesiony w
siatce. Ten nie pofrunie już daleko. Taki, nieco gorzki obraz przedstawia nam Czechowowsko
Agnieszka Glińska. Jak zawsze u Czechowa, jest dużo nieszczęśliwej miłości,
poprzeplatanej kolejami życia, zaślepieniem kochających i obojętnością
kochanych. Dużo filozofowania o metafizyce, o przemijaniu z jednoczesną biernością
wobec losu. W rolę tytułowej Mewy wcieliła się Dominika Kluźniak, która
dzięki swoim predyspozycjom głosowym „wlała” w postać wiele dziewczęcej
rześkości, spontaniczności, sprawiła, że Mewa-kobieta stała się mewą-ptakiem,
pełnym wolności, dążącym do spełniania marzeń, którego skrzydła mogą unieść nad
wszelkie wody, pokazać piękno świata, poczuć wiatr w piórkach. Od razu nasuwa
się na wpół-erotyczna scena odegrana wraz z Modestem Rucińskim (Kostią), w
której kochankowie zdają się unosić nad ziemią niczym dwa beztroskie ptaki,
oderwane od ziemi wprawdzie nie stopami, ale z pewnością umysłami. Scena ta gestem
ukazuje także relacje między nimi. Kostia widzi tylko swoją ukochaną Ninę – Mewę.
Owa Mewa zaś patrzy w dal, rozpromienia ją wizja aktorskiej chwały, jaka może spotkać
ją w niedalekiej przyszłości i świadomość, że oto, dzięki sztuce, w której
wystąpi robi krok w kierunku spełnienia tego marzenia. A z marzeniami, jak to
już u Czechowa bywa, nie zawsze jest tak, jakbyśmy oczekiwali, że będzie. Ale
Mewa jeszcze o tym nie wie. Chłonie całą sobą, zdaje się, że jej ciało
przeszywa poblask zbliżającej się sławy, że niczym wcześniej brakujący, a teraz
obecny, trybik napędza jej ramiona, porusza tymi niby-skrzydłami, i że za chwilę
oderwie ją od ziemskiego padołu i wszystkich wiejskich przyziemności, z jakimi
się dotąd borykała. Można by wymieniać wiele elementów, które składały się na
wyjątkowość tego przedstawienia, a jednak nadawały mu jakiejś czechowskiej
„swojskości”. Ciekawie rozplanowana była scena, podłużna i zarazem budująca
dystans między poszczególnymi grającymi, wrażenie, że przebywają w innych
pomieszczeniach, mimo ascetyzmu i skromności, nie używania ścianek, które by
dosłownie tę przestrzeń ograniczały. W sposób przestrzenny grało też światło, w
scenie kluczowej rozmowy Niny z Kostią. Mimo że na scenie przebywali aktualnie
wszyscy aktorzy, światło gasło, jedyny reflektor skierowany był na
rozmawiających. Sprawiało to wrażenie, że w rzeczywistości są oni sami,
rozmawiają w cztery oczy i budowało nastrój zarówno intymności jak i grozy. W końcowych scenach Nina-aktorka nie jest już tą samą rześką
dziewczyną, która swoją spontanicznością spełniała marzenia, która wierzyła,
miała energię, była prawdziwa. Nina jest teraz kobietą zgorzkniałą,
rozczarowaną, pełną goryczy. Tu Kluźniak genialnie wyeksponowała rozczarowanie
i zmęczenie życiem, nie tylko gestem, ale też strojem i stylizacją (dajmy na to
ustami obsypanymi czerwoną szminką, która zastąpiła szczere, młode uśmiechy).
Nina to już nie jest mewa, lecąca ku słońcu. Nina to martwy ptak niesiony w siatce. Hania Łozowska
|
||
Samuel Beckett
Reżyseria Piotr Cieplak Obsada Krystyna Janda, Jerzy Trela Teatr Polonia w Warszawie 13 listopada 2009 r., Warszawa
(Nie)szczęśliwe dni niewoli? Pójście na Becketta jednoznaczne jest z odrzuceniem wszystkiego, co lekkie, łatwe i przyjemne. Pójście na Becketta do Teatru Polonia to już prawdziwy akt odwagi, bo do wszystkich lęków, świadomości, że oto, widzu, zobaczysz wszystko, czego się tak boisz: starość, samotność, stagnację, dochodzi jeszcze jeden lęk: wysokości, potęgowany przez bardzo strome schody i bardzo niestabilne siedzenia. Być może jednak błędem było napomykać o owych drobnych niedogodnościach we wstępie, bo ja już wiem, z autopsji, że czasem niewiedza może zdziałać cuda. Beckett to z góry zapowiedź jakichś trudów, jakimi jest zmierzenie się z rzeczywistością w jej najbardziej koszmarnej postaci. W tym przypadku jest to coś, o czym myślimy tym częściej, im więcej mamy lat: starość. I wreszcie śmierć. Jednak śmierć bywa czasem prawdziwym wybawieniem od mąk zaznanych w codzienności, od poczucia samotności i zależności – małego piekła na ziemi. A mówiąc dosadniej: starości. Nie, nie… Starość wcale taka nie musi być. Starość to stan umysłu przede wszystkim. Trochę gorzej, gdy szwankuje ciało i skazuje nas na pewne niewolnictwo, zależność… (Ale za młodu, swoją drogą, też skazuje nas na niewolnictwo, jednak zgoła innego rodzaju). Kurtyna rozchodzi się, odsłaniając przed widownią maksymalną prostotę scenografii. Scena zalana ciepłym światłym, żadnych szczególnych rekwizytów (wyłączając składako-podobny, stary rower w tle), dwa okna – źródło owego ciepłego światła, na środku fotel. W fotelu Winnie (Krystyna Janda) okryta do połowy kocem, w ocierającej się o kicz, wydekoltowanej bluzce. Nie robi to żadnego wrażenia. Do czasu. Do czasu, gdy kobieta nie zaczyna swojego ciągnącego się cały spektakl monologu. Bo tutaj nie ma żadnej większej akcji, wszystko rozgrywa się na przestrzeni słowa. Winnie jest sparaliżowana od pasa w dół, przykryta kocem. W jej umyśle dogorywają resztki wspomnień o wspaniałych dniach młodości, uwielbienia, piękności. Zostaje manieryczność, a w niej jakieś człowieczeństwo: pragnienie bycia podziwianym. Pojawia się bardzo bolesna samotność, no bo jak to tak? Być całe życie uwielbianym i nagle los/Bóg/opatrzność/siła wyższa/prawo natury/takie życie płata wielkiego figla: ciało niesprawne, umysł już nie tak lotny. Jest też Willie (Jerzy Trela). Niby towarzysz. Ale raczej mało towarzyski. Stanowi całkowite przeciwieństwo apodyktycznej, gadatliwej i emocjonalnej Willie. Stanowi też jej jedynego słuchacza. Ale czy zmniejsza jej samotność? Myślę, że czasem nawet ją potęguje, gdy nieszczęsna staruszka wyraża swoje wątpliwości, czy w ogóle jest zauważana. Ale grunt, że Willie w ogóle jest. Że pomaga. Człapie po scenie ruchem starca w zaawansowanej starości, czasem coś powie. „Jeśli słuchasz mnie, porusz chociaż małym palcem” – prosi Winnie w przypływie rozpaczy. Willie unosi dłoń. – „Mój Boże! Całą ręką!” – raduje się staruszka. Szczęście to wszak względne pojęcie. Apatia trwa i trwa, przerywana niekiedy jakimś większym wydarzeniem. A to spłonięciem parasola, a to miłosnym utworem wykonywanym przez skostniałego Willie’ego, co po części niweczy przekonanie o jego obojętności. Może to i dobrze, może to i dobrze ukazane: siedzisz na widowni teatru, a czujesz się, jakbyś był sparaliżowanym staruszkiem… (Czy to zasługa spektaklu? czy to ten strach o utrzymanie się na krzesełku tak paraliżuje myśli?) Łatwo można wczuć się w Beckettowski, pełen marazmu, klimacik. Oj, łatwo... A później dzieje się coś niezwykłego! Druga część spektaklu nagle trochę „rusza z miejsca”. Winnie jest już sparaliżowana całkowicie, koc zakrywa ją po szyję. Majaczy trochę na pograniczu jawy i snu. Willie, potrzebny teraz najbardziej, nie pojawia się. Winnie wpada w szał, spełniają się jej najgorsze obawy. Wcześniej mogła sobie chociaż wmówić, że nie jest samotna, teraz była nią niewątpliwie. I nagle pojawia się tak długo wywoływany staruszek. W niebieskim świetle, nadającym mu siny odcień skóry. Pojawia się w garniturze, tak ostro kontrastującym z noszonymi przez niego na co dzień kalesonami i szlafrokiem. To musi sugerować, że wydarzyło się coś podniosłego. Winnie, wyrażająca swój sprzeciw i emocje, operując jedynie głosem, milknie. Willie z wolna czołga się do stojącego na środku fotela i całuje kobietę. Blackout. Klaskać, nie klaskać? I nagle światło. Po prawej stronie sceny stoją: ona, Winnie, w długiej czarnej sukni przywołującej na myśl wdowę na pogrzebie i on, Willie, w garniturze. Oboje wyprostowani, chłodni, odlegli, wyniośli. Jest teraz tak wiele majestatu na scenie Teatru Polonia, tak wiele patetyczności… Zupełny kontrast do marazmu dnia powszedniego. Ten ostatni dzień był bowiem inny niż wszystkie. Wyjątkowy. Lepszy? Aktorsko – rewelacja. Reżysersko – też nieźle. Cóż, jak inaczej przedstawić Becketta, jeśli nie prostotą akcji, scenografii, jeśli nie wszechpanującą stagnacją? Ale czy to jest to? Technicznie nic nie można zarzucić. Ale nie jest to z pewnością spektakl, który ogląda się z przyjemnością. Ani za pierwszym, ani za żadnym kolejnym razem.
„Szczęśliwe dni” (…) Chcąc skomentować grę aktorską, mogę przytoczyć jedynie słowa J.P. Sartre’a: „To nie postać urzeczywistnia się w aktorze, lecz aktor urzeczywistnia się w swej postaci”. Tak też się stało. Jeszcze nigdy dotąd zaledwie kilkuminutowe wystąpienie aktora (Jerzego Treli w roli Willie’ego) nie przyprawiło mnie o szybsze bicie serca, a łzy samoistnie popłynęły po policzkach. Agata Granoszewska (fragment recenzji)
|
||
Stanisław Wyspiański
Reżyseria Anna Augustynowicz Obsada Konrad Pawicki, Krzysztof Czeczot, Marta Szymkiewicz, Adam Kuzycz-Berezowski, Grzegorz Falkowski, Arkadiusz Buszko , Anna Januszewska, Wojciech Brzeziński, Irena Jun i inni Teatr Współczesny w Szczecinie Spektakl wystawiony w ramach XIV Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 21 marca 2009 r., Olsztyn
Główna nagroda dla reżysera za najwybitniejszą
inscenizację dramatu St. Wyspiańskiego na Fefstiwalu Wyspiański w Krakowie (2007) Nagroda dla aktorów i realizatorów przedstawienia na festiwalu „Klasyka polska 2008” w Opolu (jury doceniło zanikający, wspólnotowy model pracy) Niebywale oszczędna scenografia tego genialnego spektaklu. Tylko pióra miecie wiatr.... Wieczorne rozmowy o teatrze - spotkanie z reżyserem „Wesela”, Anną Augustynowicz
|
||
Knut Hamsun
Scenariusz na kanwie powieści i reżyseria Józef Markocki Obsada Ewelina Ciszewska, Monika Konieczna, Damian Dutkiewicz, Jan Kochanowski, Józef Markocki, Grzegorz Szymczyk Teatr Formy - Scena Pantomimy we Wrocławiu Spektakl wystawiony w ramach XVII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 25 marca 2009 r., Olsztyn
|
||
Tennessee Williams
Reżyseria Grzegorz Wiśniewski Obsada Dorota Kolak,Ewa Jendrzejewska, Magdalena Boć, Michał Kitliński, Maciej Konopiński i inni Teatr Wybrzeże w Gdańsku Spektakl wystawiony w ramach XVII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 25 marca 2009 r., Olsztyn
Aktorzy wychodzący do oklasków po spektaklu.
Jeden z najpiękniejszych momentów festiwalu - spotkanie widzów z aktorami (antraktowa Dominika z odtwórczynią głównej roli, Dorotą Kolak)
Młodość - pojęcie względne Utrzymanie równowagi to wcale nie jest taka prosta sprawa. Szczególnie dla aktorów biegających po niebanalnie skonstruowanej, pochyłej scenie. Dla kontrastu odnajdujemy kompletny brak równowagi w kreacjach bohaterów. Z jednej strony widzimy całkowicie dla nas, średnio zamożnych ludzi, egzotykę. I nie tylko egzotykę ujawniającą się pod postacią plastikowej palmy ustawionej po prawej stronie sceny. Egzotyka kryje się w samych postaciach spektaklu - zmanierowanych przez pieniądze, wyrafinowanych, folgujących swoim prymitywnym żądzom, przy jednoczesnym zachowaniu pozorów pełnej kultury i dobrego wychowania. Z drugiej strony są to ludzie, z którymi znowu nie tak trudno się zidentyfikować. Odrzucając miejsce i czas zdarzeń, zauważamy wyraźniej, że są oni bardzo podobni do nas, jednak umieszczeni w destrukcyjnej dla nich samych przestrzeni. Młodość, zdawałoby się, jest kluczem opowieści, motywem przewodnim. Z mojego punktu widzenia jednak to nie młodość, a różnego rodzaju pragnienia i marzenia odgrywały najistotniejszą rolę w sztuce. Pragnienie zdobycia popularności, pragnienie uniezależnienia się. Pragnienie zatrzymania upływu czasu. I wreszcie - pragnienie bycia kochanym. Młodość okazuje się nie być tym, za co biorą ją głowni bohaterowie. Nie pomaga w osiągnięciu celu, nie daje szczęścia. Problem bowiem nie tkwi w upływie czasu, tylko w podejściu do tego czasu. Do czasu, ludzi i świata. Genialnie wykreowała swoją postać Dorota Kolak, wcielająca się w rolę starzejącej się ex-gwiazdy kina. Wiarygodność psychologiczna bohaterki nie budzi wątpliwości. To kobieta, której jakaś ważna, żeby nie rzec - najważniejsza - część życia została zachwiana. Zachwiana poprzez siatkę zmarszczek, utratę jędrności skóry i inne oznaki zewnętrznego starzenia się. Alexandra del Lago, owa gwiazda, umiejętnie ukrywa mankamenty urody, jednak nie jest w stanie zamaskować pogarszającego się stanu zdrowia. Nie jest też w stanie zamaskować stanu swojej duszy - łaknącej miłości, uwielbienia takiego, jakiego doświadczała za młodu. Za swoje nieszczęście obwinia upływ czasu, nie dostrzegając, że problem nie tkwi w wyglądzie zewnętrznym, ale w jej desperacji. W rezultacie pozwala się poniżać, traci szacunek. A mimo to pod koniec dokonuje się nieprawdopodobna przemiana bohaterki. Dowiedziawszy się o sukcesach, Alexandra del Lago zmienia diametralnie swoje podejście do życia, nabiera pewności siebie i wtedy z zaniedbanej, starzejącej się kobiety, staje się atrakcyjną, świadomą własnej wartości aktorką.. Nie zgadza się już na lekceważenie przez innych. I nagle młodnieje o jakieś dziesięć lat. Młodość to bardzo względne pojęcie. Hanna Łozowska |
||
Stanisław Wyspiański
Opracowanie tekstu i reżyseria Piotr Tomaszuk Obsada Ewa Gajewska, Edyta Łukaszewicz-Lisowska, Katarzyna Siergiej, Rafał Gąsowski, Dariusz Matys, Karol Smaczny, Dariusz Zakrzewski Teatr Wierszalin w Supraślu Spektakl wystawiony w ramach XVII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 24 marca 2009 r., Olsztyn
Klątwa pokazuje świat pogrążony w grzechu. Jest to świat w grzechu zatopiony całkowicie, a zarazem bezrefleksyjnie. To nie jest już grzeszność incydentalna, „jednorazowa”, która owocuje poczuciem winy w uczestnikach niemoralnego procederu, ale grzech „oswojony”, grzech „codzienny”, grzech wżarty w dusze i ciała tak bardzo, że nie jest już odczuwany jako wykroczenie przeciwko prawu boskiemu. I trzeba wtedy zewnętrznego boźdźca, jakiejś klęski, wstrząsu, dramatu, aby w gromadzie obudzić refleksje nad życiem i zmusić do odpowiedzi na pytanie: za co właściwie spada na nią tak dotkliwa kara? Zespół teatru Preludium spektaklu - tuż przed ostatnim dzwonkiem. Ascetyczna, utrzymana w prymitywnej, ludowej konwencji scenografia do przedstawienia. Wierszalin zaprezentował nam prawdziwy teatr. A więc taki, który nie jest dosłowny i pewne prawdy chce przekazać za pomocą znaków i symboli. Jako początkujący koneser teatralny miałam dość duży problem z odczytanie przysłowiowego „co autor miał na myśli?”. Kilka scen w spektaklu spowodowało we mnie dziwny, nie do opisania lęk, strach, który trwał ledwie przez chwilę, a pozostawiał na długo uczucie bezsilności. Agata Granoszewska |
||
Bartosz Porczyk
Reżyseria Natalia Korczakowska Obsada Bartosz Porczyk Teatr Polski we Wrocławiu Spektakl wystawiony w ramach XVII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 23 marca 2009 r., Olsztyn Nagroda za najlepszą rolę męską na XIII Dublin Fringe Festival 2007 Nagroda specjalna Prezydenta Miasta Wrocławia na 42. Międzynarodowych Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora 2008 Bartosz Porczyk wpisuje się do antraktowej kroniki. Wchodząc do ciemnej sali teatralnej w olsztyńskim teatrze miałam mieszane uczucia. Był to pierwszy spektakl, który mogłam zobaczyć na Olsztyńskich Spotkaniach Teatralnych - monodram.. Nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać po młodych, niedoświadczonych aktorach. Ja jednak, wielce zafascynowana teatrem, zawsze mam wobec nich wysokie wymagania. Tym samym oczekiwałam wspaniałego, fascynującego widowiska, które pozwoli mi dostrzec wiele wartości i prawd życiowych, pozwoli chwilę zatrzymać się nad własnym życiem. Na szczęście nie zawiodłam się. Monodram miał na celu pokazanie ludziom współczesnym, co tak naprawdę trzyma ich na co dzień na smyczy. Porczyk ukazał to przez pryzmat kilku postaci: Włamywacza, Pana Maksimum, Klienta supermarketu, Januszka, Jasia, Człowieka Małpy, Księdza Henryka i Margaret. Dzięki ich zróżnicowanym postawom życiowym mogliśmy sobie uświadomić, że nie tylko praca, jak wiadomo, trzyma nas na smyczy, ale także internet, zakupy, a nawet bliscy nam ludzie. Przedstawienie tego ostatniego najbardziej mną wstrząsnęło. Uświadomiłam sobie to, czego do tej pory nie dostrzegałam - jak bardzo można być uzależnionym od drugiego człowieka i zatracić się w tym bez opamiętania. (...) Natalia Ołów
Monodram jest najtrudniejszą formą teatralną, jaka istnieje, ponieważ jeden aktor sam musi sobie poradzić z publicznością i jeszcze przykuć jej uwagę. Wymaga to niesamowitej ilości energii, pracowitości i zaangażowania. Sama liczba ludzi, która pomagała przy tworzeniu scenografii, świadczy o poziomie przedstawienia. Temat był bardzo współczesny i nieszczególnie mnie zainteresował, lecz jakość wykonania okazała się fenomenalna. Sceny, jak ta z nakładaniem pończochy, w której noga Bartosza Porczyka stopniowo staje się iście kobieca kończyną, została zagrana po mistrzowsku. Zdolności fizyczno-ruchowe aktora, mentalne (szybkie zmiany emocji, przechodzenie z postaci do postaci) i przede wszystkim wokalne, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Wychodziłam z sali kameralnej olsztyńskiego teatru z buzią otwartą ze zdziwienia. Nie wiem, ile lat aktor pracował nad ciałem, emisją głosu i rezonatorami, ale zrobił wyjątkową reklamę swojej akademii teatralnej. Przez niego mam teraz wielki dylemat, do której szkoły teatralnej się wybrać, by najlepiej wykształcić się w zawodzie aktora. Ola Mackiewicz
|
||
Isaac Bashevis Singer
Reżyseria PIOTR CIEPLAK Występują Kamilla Baar, Beata Fudalej, aneta Todorczuk-Perchuć, Andrzej Blumenfeld, Arkadiusz Janiczek, Jerzy Łapiński, Grzegorz Małecki, Krzysztof Wakuliński, Leszek Zduń Teatr Narodowy w Warszawie 18 stycznia 2009 r., Warszawa
Niedzielny poranek, termin mojej drugiej już antraktowej przygody, powitał mnie zimowym, mroźnym powietrzem i słońcem świecącym prosto w okna pokoju. Odsłoniłam rolety i spojrzałam na pogrążone w zimowym śnie Suwałki. Promyki słońca oświetliły mi twarz i od razu zmusiły do szerokiego uśmiechu. Ten dzień zapowiadał się niezwykle pozytywnie, a perspektywa kolejnego wyjazdu z Kołem Miłośników Teatru napawała mnie ogromną radością… Niewielki mikrobus wesoło pędził przez szosę, rozbrzmiewając śmiechem oraz inteligentnymi (chociaż nie tylko ;)) rozmowami Antraktowiczów. Problemy szkolne, życiowe, te bardziej i mniej poważne, pochłaniały bez reszty dusze jadących do stolicy osób. Mimo stosunkowo wczesnej pory wszyscy byli wyjątkowo rozbudzeni i niezwykle chętni do zdobycia sceny kolejnego warszawskiego teatru, tym razem tego Narodowego, Wielkiego. Siedzieli jak na szpilkach, z niecierpliwością wyglądając przez okna i zastanawiając się, kiedy w końcu ujrzą przed sobą cel wycieczki. Kiedy tylko mikrobus wjechał na teatralny parking, zniecierpliwieni i zaciekawieni Antraktowicze tłumnie (w liczbie szesnastu) ruszyli na podbój ogromnego gmachu, nie omieszkując najpierw obejrzeć go z każdej strony i omówić szczegółowo stylu i genezy jego budowy. Następnie, z uśmiechami na ustach, zaczęli zwiedzać Warszawę… Na warszawskich ulicach łatwiej było tego dnia usłyszeć obce języki, niż nasz ojczysty polski. Razem z koleżankami, dość szybko przemierzałam rynek w poszukiwaniu ciepłego, niedrogiego miejsca na obiad. Poranne, suwalskie słońce nie dotarło widocznie do Warszawy, ponieważ silny wiatr zrzucał czapki i kaptury z głów oraz wychłodził nas tak, że nawet ciepłe kurtki nie pomagały nam w utrzymaniu stałej temperatury ciała. Nagle w oddali zakołysał się szyld niewielkiej restauracji „Pod wieżą”, poleconej wcześniej przez Panią Prof, zachęcając nas do wejścia w swoje progi. „Pod wieżą” rzeczywiście nie było wiele miejsca, za to atmosfera całkowicie rekompensowała nam malutkie stoliki i krzesełka. Niezłe jedzenie poprawiało stan ciała, doskonale nas rozgrzewając, a miła dla ucha muzyka, mieszająca się z głosem przystojnego, rozśpiewanego kucharza wpływała na stan ducha. Wszystko to sprawiało, że czułyśmy się w niezwykle komfortowo. Rozmawiałyśmy, wspominając odwiedzoną wcześniej wystawę „Sma(cz)ki i zapachy PRLu” w Muzeum Karykatury. Rysunki polskich mistrzów tak się nam podobały, ze nawet zafascynowane smakiem jedzonej właśnie pizzy nie mogłyśmy o nich zapomnieć. Potem zaś, delektując się gorącą czekoladą, żyłyśmy już tylko spektaklem, który miałyśmy tego dnia obejrzeć. Życie czasami może wyglądać jak w baśni, nawet jeżeli jest się prawie dorosłym człowiekiem. Siedząc w pierwszym rzędzie widowni Teatru Narodowego i oglądając niezwykle klimatyczne dzieło Singera, jakim niewątpliwie są „Opowiadania dla dzieci”, każdy z nas – Antraktowiczów, z pewnością mógł poczuć się jak dziecko. Fabuła przedstawienia, jego plastyczna dekoracja oraz doskonała, grana na żywo muzyka, tak naprawdę jednak fascynowała ogół publiczności, nie tylko jej najmłodszy pierwiastek. Ogrom efektów specjalnych porażał widza i co chwila wymuszał okrzyk radości, strachu, czy też zaskoczenia, wywołane na przykład ogromnym, wiarygodnie wyglądającym statkiem wpływającym na scenę, czy spadającym z góry olbrzymim naleśnikiem. Smaczku całemu spektaklowi dodawała z pewnością też doskonała gra aktorska. Postaci, w które wcielili się takie sławy jak Krzysztof Wakuliński czy Krzysztof Stelmaszyk wprowadziły nas w świat żydowskiego życia, kultury i humoru. Piotr Cieplak, reżyser spektaklu, sprawił, że oglądając jego dzieło można było na chwilę oderwać się od codzienności i po prostu, po ludzku zaśmiać się, albo zapłakać. Co z tego, że cały świat wymaga od nas powagi? Właśnie takie sceny, jakie pan Piotr nam zaoferował, sprawiają, że nawet będąc w teatrze i nawet siedząc w pierwszym rzędzie wolno nam się zapomnieć i po prostu nasycać wzrok pełnią barw, a uszy muzyką. Żyć tym, co nam pokazują i wczuwać się w to. Przenieść się w inny świat…
Anna Wasilewska
Tęsknota za
nieznanymi żydowskimi miasteczkami Historyjek tych było dokładnie osiem i,
jak dobrym żydowskim historyjkom wpada, zawierały zawsze konkluzję w żydowskim
stylu, fabułę w żydowskim stylu i całe były na wskroś semickie. Na scenie
biegali panowie z pejsami, to znów kobiety w chustach. I wciąż coś się działo w
żydowskich miasteczkach. Ktoś toczy beczkę z rybami, jakieś dziecko skacze na
skakance, kupiec zachwala swoje produkty, ktoś biegnie, ktoś czeka, ktoś się
raduje… gwar i jakieś takie ogólne pomieszanie, do tego dynamiczna muzyka,
wartka akcja… Dostałam oczopląsu. Ale generalnie uwielbiam ten oczopląs. Bo ja
generalnie wiele rzeczy uwielbiam. Ale w tym przypadku to generalnie
generalizując uwielbiałam fakt, że nie byłam skazana na wpatrywanie się w
jeden, konkretny punkt sceny i jedną postać. Postaci było bowiem mnóstwo, a
każda przedstawiała inną, fascynującą osobowość. I siedząc wśród widowni
chciałam poznawać ich wszystkich, tak bardzo byłam zauroczona tą
różnorodnością. I mogłam sobie wybrać, na kogo akurat chcę patrzeć i kto mnie
najbardziej zaciekawił. Bawiłam się przy tym doskonale, a przy tak urozmaiconej
akcji nie było mowy o nudzie. Ale generalnie
i tak patrzyłam głównie na Psa. Właśnie ów Pies, wraz ze świeżo poznanym
Filozofem spajali wszystkie osiem historyjek w całość. Filozof opowiadał, Pies
słuchał. Dodatkowo Pies wręcz „pochłaniał” te opowieści, co pewnie odczuwał
bardzo boleśnie (jako i boleśnie odczuwał pragnienie konsumpcji mięsnego
kawałka w towarzystwie szanowanego, acz okrutnego lekarza). Jednak ze wszystkich opowieści szczególnie
spodobała mi się tak, która może nie zachwycała wartością akcji ani werwą
bohaterów, ale pozostawiała w widzu chęć zadumania. Do tej pory mam przed
oczami niebieskawe, chłodne światło i sękaty stół, na którym zasiadło obok
siebie dwoje dzieci – chłopiec i dziewczynka. Oboje w skromnych odzieniach, ze
statecznością rysującą się na twarzach. No i z tymi oczami, pustymi,
wpatrującymi się gdzieś w dal… Nie, nie pustymi! W oczach tych był cały ich
malutki światek, odbicie ich dusz, ich pragnień i osobowości. Bo i oczy były
smutne, i oni zdawali się być smutni. A przynajmniej wyciszeni, pogodzeni z
losem. Oboje byli niewidomi. Lecz dziewczynka negowała to, twierdząc, że
przecież ona wszystko widzi. W snach wszystko widzi. Kolory na przykład widzi:
niebieski, żółty, czerwony i te, których nie potrafi nazwać. A miłość tych
dwojga przesiąkała na wskroś całą salę. Miłość podobna do nich – stonowana, a
przy tym taka trwała i niezachwiana! Miłość, o jaką podejrzewałabym może
niektórych starszych ludzi, ale na pewno nie dwoje kilkuletnich dzieci. Na ile
obraz był prawdziwy, tego po swoich burzliwych przejściach z dzieciństwa
stwierdzić nie umiem. Ale był to obraz piękny. Troszkę mi te klimaty na scenie
przypominały barokowe skrajności. Wśród żywiołowości raz po raz wyczuwało się
żydowską melancholię i stagnację. Wszystko to było tak zgrabnie połączone, że
hipnotyzowało publikę, tym rodzajem fantasmagorycznej hipnozy, jaką czasem
odczuwa się wieczorami, w uroczych knajpach przy jazzowych rytmach. Ale później
z knajpy wychodzi się, a zetknięcie z rzeczywistością przynosi nutkę
rozczarowania i tęsknotę za minionymi wydarzeniami. Taką też tęsknotę, za
bohaterami, za Psem i Nędzą, za żydowskimi miasteczkami, gwarem i apatią
zarazem, odczuwałam po wyjściu z Teatru Narodowego. Tam byłam jedną z tych
Żydówek ganiających po bazarze, byłam tą dziewczynką, co widzi w snach i
wiecznie roztargnionym filozofem, z głową pełną sentymentów też byłam. I sama
nie wiem, czy już nie wolałabym nimi pozostać… Hanna Łozowska |
||
|
Józef Tischner
Scenariusz, reżyseria i wykonanie IRENA JUN i WIESŁAW KOMASA oraz Maria Wieczorek, Bartosz Blachura Teatr Studio w Warszawie Spektakl towarzyszący VI Ogólnopolskim Spotkaniom z Monodramem „O Złotą Podkowę Pegaza”, organizowanym przez Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki w Suwałkach. 13 grudnia 2008 r., Suwałki
|
|
Vaclav Havel
Adaptacja i reżyseria IZABELLA CYWIŃSKA Obsada Piotr Fronczewski, Halina Łabonarska, Barbara Horawianka, Krystyna Tkacz, Maria Niklińska, Marian Opania, Artur Barciś, Krzysztof Tyniec, Arkadiusz Nader i inni Teatr Ateneum w Warszawie 20 listopada 2008 r., Warszawa
Scenografia do spektaklu autorstwa Pawła Dobrzyckiego.
I już na żywo, Halina Łabonarska (Irena) z Antraktowiczami po spektaklu. Pospektaklowe spotkania - Krystyna Tkacz (Monika) Nieoczekiwane spotkanie i rozmowa o sztuce z reżyserem spektaklu i obecnym dyrektorem artystycznym Teatru Ateneum, Izabellą Cywińską. Pani Cywińska wyraźnie się ucieszyła, że jesteśmy z Suwałk i przyznała się do olbrzymiego sentymentu dla naszej ziemi... Niestety aparat fotograficzny uległ uszkodzeniu (co widać na zdjęciach) i dokumentalista jest niepocieszony jakością zdjęć, tym bardziej, że takie znakomitości stały przed obiektywem... Czasami sąsiedzi mogą być nieocenieni! Szczególnie
sąsiadki, które przeszukują kosze na śmieci swoich sąsiadów-polityków, znajdują
w nich bezcenne rękopisy i przechowują przez lata, by później pozwolić im na
powrót do łask. Taką niezwykłą sąsiadkę posiadał Vaclav Havel, ostatni
prezydent Czechosłowacji. „Odejścia” zaczął pisać pod koniec lat 80. ubiegłego
wieku, ale jego fascynacja tematem owej sztuki szybko wygasła. Po macoszemu
potraktował dramat, porzucając go na pastwę losu. Przez dwanaście lat „Odejścia”
poniewierały się w bliżej nieokreślonym zakątku Pragi. Przypadek chciał, że po
tym czasie znów dostały się w ręce Vaclava Havla. I tutaj wyłania się postać
wspomnianej już roztropnej sąsiadki. „Ten rękopis się znów pojawił. Okazało
się, że uratowała go moja sąsiadka, która być może znalazła go gdzieś w koszu
na śmieci” – mówi były prezydent w jednym z wywiadów udzielonych tuż przed
polską premierą sztuki. Kiedy „nowy”
Antrakt zasiadł na widowni Teatru Ateneum, napięcie sięgało zenitu. Ekscytacja
była wprost proporcjonalna do liczby znanych aktorów biorących udział w sztuce.
A była to istna śmietanka – Horawianka, Opania, Tyniec, Barciś… po samego
Piotra Fronczewskiego w roli głównej! Nienasyconym spojrzeniem „połykaliśmy”
scenografię. Trzy różnych wielkości wejścia w tle przywodziły na myśl antyczną
skene. O ironio, okazało się, że środkowym zwykle wchodzi bardzo melancholijny
służący… Stół i cztery fotele imitowały salon urządzony z iście barokowym
przepychem. Już sam wystrój wzbudzał refleksję przeciętnego podatnika nad
poziomem życia polityków. Bo jak niejeden Polak by powiedział: „Takie fotele to
na pewno kupiono z moich pieniędzy!” Akcja daleka
była od wizji polityków, jaką możemy obserwować w tanich amerykańskich filmach
dla młodszej młodzieży tudzież starszych dzieci. Nie, tutaj ukochany tatuś
prezydent nie zabierał swojej ukochanej córeczki-prezydentówny limuzyną na bal,
nie przytulał ukochanej żony-prezydentowej przy śniadaniu, a już z pewnością
nie pomagał służącym w wykonywaniu ich obowiązków. Tutaj wizja była
zdecydowanie bliższa rzeczywistości – zgorzkniały kanclerz, uzależniona od uwielbienia
„przyjaciółka rodziny”, zachłanna córka,
fałszywi współpracownicy… Życie to nie bajka. A tytuł to nie
przypadek. Rozumiany wieloznacznie – wieloznaczny właśnie jest. Pierwsze odejście
to utrata pracy. Głównym zainteresowanym jest kanclerz postkomunistycznego
państwa (w tej roli znakomity Piotr Fronczewski), zmuszony do rezygnacji ze
stanowiska. Ba! Ze stanowiska, które było dla niego prawdopodobnie
przysłowiowym całym życiem. Boryka się on nie tylko z utratą celu, ale też z
koniecznością dokonania pewnego podsumowania – jak to dzieje się zawsze przy
zamykaniu pewnego rozdziału. Zdawałoby się, że wypiera myśl o jakichkolwiek
bilansach, że chce jak najdłużej pozostać uwielbianym politykiem, autorytetem,
wzbudzać respekt i dominować, co w sztuce zademonstrowano w bardzo wymowny
sposób… Drugie odejście to konieczność wyprowadzenia się z zajmowanej
rezydencji. Vilem Rieger, były kanclerz, otrzymuje bardziej namacalny dowód swojej
obecnej sytuacji, zupełnie jakby obuchem w głowę. I ciągle jest odporny. Nie
dopuszcza do siebie myśli o zmianie miejsca zamieszkania. Pozostanie w pałacu
jest dla niego oczywistą oczywistością, w końcu był takim szanowanym
politykiem, tak bardzo zasłużył się wobec narodu… etc. Kolejne odejścia następują już jedno po
drugim i dotyczą wszystkich ludzi, którymi otaczał się Vilem. Poniekąd na swoje
własne życzenie. Następuje punkt kulminacyjny, kanclerz załamuje się, słowami
spod pióra samego Szekspira zwraca się do córek. Na scenie gwałtowna zmiana
światła, burza, jasność i ciemność przeplatają się ze sobą, krzyk, grzmoty,
chaos. Czeska sztuka, czy czeski film…? „Odejścia” to w
zasadzie nie jest spektakl o polityce. To przede wszystkim spektakl o rodzinie.
Rodzinie do bólu współczesnej. Żadnego modelu 2 + 2 + pies. Posiadanie psa
świadczyłoby chociaż o odrobinie wielkodusznych uczuć – czy to o chęci
sprawienia przyjemności komuś z rodziny, czy o litości nad biednym stworzeniem…
Nic z tych rzeczy. Żadnego psa. Rodzice? Ojciec owszem, ale żadnej matki. Tylko
ojciec + „wieloletnia przyjaciółka rodziny”. Miłość? Jakież to względne
pojęcie! „Odejścia” to
także wspaniała paleta osobowości. Ciekawą postacią jest jedna z córek
kanclerza. Podchodzi, przypatruje się ojcu, odchodzi i znów zanurza się we
własnym świecie, a potem po raz kolejny podchodzi… Aż nasuwają się na myśl
poznane niedawno słowa Cycerona – „Cum tacent clamant.” Kiedy milczą, krzyczą.
Jakże to świetnie obrazuje postać wspomnianej córki. Twarz miała nadzwyczaj
spokojną, ale w środku zapewne wrzało. Wydawałoby się, że za chwilę otworzy
usta i powie: „Ja tutaj jestem! Zwróć na mnie uwagę, pokochaj mnie!”, ale
oczywiście nic nie mówiła, zawracała na pięcie i zajmowała sobą. W tej roli
młodziutka Maria Niklińska stanowiła postać nieco wyświechtaną, o koncepcji, którą doskonale znamy. Za cały spektakl
mam ochotę składać pokłony pani Izabelli Cywińskiej, reżyserce polskiej wersji dramatu.
Pokłony za tę prawdziwość, za ten dobitny przekaz, za ten chłód emanujący z
większości bohaterów i za ten nastrój… Gdyby ktoś zrobił stopklatkę w czasie
trwania sztuki można by pomyśleć, że ma się do czynienia z sielankowym obrazem.
Że oto widzi się kochającą rodzinę przy wspólnych debatach, w pięknym
pomieszczeniu. Nawet to światło – takie złociste – nawiązywało do ciepła ogniska domowego. Ale
niech tylko „uruchomi się” akcję. I już wiemy, dlaczego córeczka tak się
uśmiecha. Musi przecież jakoś nakłonić „starego” do zapisania jej majątku w
testamencie. A ten elokwentny dziennikarz, poprzez dynamikę swej postaci,
wydaje się być wprost zachwycony przeprowadzaniem wywiadu. Lecz niech nikt nie
ma wątpliwości – cieszy się tylko dlatego, że za chwilę wyciągnie na jaw jakąś
kompromitującą historyjkę, którą nakarmi brukowce, aby dostać ekstra premię. A
sam kanclerz z kamiennym wyrazem twarzy obserwuje otaczających go ludzi i jest
znudzony, i jest rozczarowany. Przegrany w życiu, bo traci to, co było dla
niego naprawdę ważne. Na koniec małe
nawiązanie do wspomnianej już szanownej sąsiadki Vaclava Havla. Nie pytajmy,
proszę, czego poszukiwała w koszu na śmieci. Pogratulujmy jej natomiast
rozsądnego posunięcia sprzed lat. Niech wie, że ktoś tutaj, w Suwałkach,
docenia jej znaczące zasługi dla rozwoju teatru! |
||
Adaptacja i reżyseria Maciej Englert Obsada Borys Szyc, Sławomir Orzechowski, Znigniew Suszyński, Stanisława Celińska, Janusz R. Nowicki, Agnieszka Judycka, Jan Pęczek, Kinga Tabor, Damian Damięci, Piotr Garlicki, Janusz Michałowski i inni Teatr Współczesny w Warszawie 16 lutego 2008 r., Warszawa Stanisława Celińska (teatralna Pani Grubach) z Antraktowiczami po spektaklu. |
||
Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego według Bogusława Schaeffera
Reżyseria
i wykonanie Jan Peszek 13 grudnia 2007 r., Suwałki
Mistrz przygotowuje występ...
Migawki z prześwietnego „Scenariusza dla nieistniejącego…”
fot. A. Zujewicz
|
||
według Ingmara Bergmana
reżyseria Ewelina Pietrowiak Obsada Ewa Wiśniewska, Dorota Landowska, Katarzyna Łochowska, Krzysztof Gosztyła Teatr Ateneum im. S. Jaracza w Warszawie 26 listopada 2007 r., Warszawa
O tym, że spektakl był udany, najlepiej świadczy szczęśliwy uśmiech Doroty Landowskiej.
A to już króciutka rozmowa z odtwórczynią głównej roli, Ewą Wiśniewską (musicie nam uwierzyć, ten czarny kapelusik to naprawdę Ona).
Na teatralnym parkingu Antrakt z aktorami.
|
||
A kaz tyz ta Polska, a kaz ta? według Stanisława Wyspiańskiego
Scenariusz, reżyseria i wykonanie Olgierd Łukaszewicz
Spektakl, na zaproszenie „Antraktu”, zorganizowany w ramach projektu „Chcę poetyczności dla was i chcę ją rozdmuchać…” współfinansowanego ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 20 października 2007 r., Suwałki
Antrakt pomaga montować scenografię
Po spektaklu, spotkanie z Artystą.
Taki oto piękny wpis zostawił nam Olgierd Łukaszewicz. To my — dziękujemy!
|
||
według Williama Szekspira
Adaptacja i reżyseria Maja Kleczewska Obsada Sandra korzeniak, Joanna Kulig, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Bogdan Brzyski, Błażej Peszek i inni Narodowy Stary Teatr w Krakowie 17 czerwca 2007 r., Kraków
Wyjazd Antraktu na spektakl w ramach projektu „Chcę poetyczności dla was i chcę ją rozdmuchać…” współfinansowanego ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego |
||
według Stanisława Wyspiańskiego
Scenariusz i reżyseria Piotr Cieplak Obsada Paulina Holz, Iza Borowska, Elżbieta Kępińska, Mariusz Benoit, Kazimierz Kaczor, Sylwester Maciejewski i inni Teatr Powszechny w Warszawie 14 czerwca 2007 r., Warszawa Wyjazd Antraktu na spektakl w ramach projektu „Chcę poetyczności dla was i chcę ją rozdmuchać…” współfinansowanego ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Antrakt przed Teatrem Powszechnym - po odbiorze biletów
|
||
Fiodor Dostojewski
Reżyseria Izabella Cywińska Obsada Wojciech Pszoniak, Danuta Szaflarska, Andrzej Zieliński, Leon Charewicz i inni Teatr Współczesny w Warszawie 17 lutego 2007 r., Warszawa
fot. Kinga Sieńko
Fiodor Dostojewski jest mistrzem groteski i budowania klimatu w rosyjskiej literaturze pięknej. Jego teksty nie tylko pozwalają nam przenieść się w dziewiętnastowieczne realia, lecz także dają okazję do refleksji, innego spojrzenia na świat, a przy tym wszystkim budują niepowtarzalne napięcie, które nie opuszcza nas do finalnych scen. Obecnie mamy wyjątkową okazję, by zasmakować nieco w jego twórczości, dzięki Teatrowi Współczesnemu, w którym oglądać możemy spektakl pt. Wasza Ekscelencja w wykonaniu polskich znakomitości aktorskich. Całe przedstawienie dopracowane jest w najmniejszych szczegółach. Skupmy się więc na scenie otwierającej, która stanowi poniekąd syntezę sztuki. Akcja dzieje się na dworze pułkownika Rostaniewa. Jako pierwsi pojawiają się na scenie kamerdyner wraz ze służącym. Z ich żywiołowej rozmowy wywnioskować możemy, iż główny bohater, Foma Fomicz Opiskin, wykreowany przez Andrzeja Zielińskiego, jest tyranem manipulującym panem domu i jego rodziną. Sytuacja podległych ludzi ma ulec zmianie w chwili pojawienia się bratanka Rostaniewa, młodego intelektualisty, który, jako jeden z nielicznych, poznaje się na dwulicowym, przebiegłym postępowaniu Fomy. Rodzina jest jednak przeciwna obecności bratanka — Sergiusza w domu, co najlepiej ukazuje scena przygotowania kolacji na cześć Fomy.
Skonstruowana ona została w taki sposób, aby podkreślić pozycję głównego bohatera, a mianowicie: rezydent wchodzi ostatni, w stroju okazującym kompletny brak szacunku dla zgromadzonych i zajmuje miejsce w centralnej części stołu, tuż przy gospodarzu. Nie tylko ruch sceniczny obrazuje hierarchię panującą w rodzinie, lecz także gra światła i cienia (w czasie, gdy biesiadnicy pozostają w tle, jednego Fomę rozjaśnia łuna żółtawego światła). Osobliwym jest usunięcie się właściwego gościa, bratanka, na obrzeża sceny, co również ukazuje jego zdystansowany, wręcz pogardliwy stosunek do Opiskina. Każda kolejna scena ukazuje Fomę jako człowieka coraz bardziej opryskliwego, nieprzyjemnego, a niekiedy wulgarnego, co wywołuje w widzu niechęć do postaci, irytację. Warto wspomnieć, że do tak żywego i osobistego odbioru tego bohatera przyczynia się niezwykła gra Andrzeja Zielińskiego. Każdy jego gest, pełen egzaltacji, każde zmrużenie oczu i wykrzywienie warg, nadaje postaci wyrazistości, genialnie obrazuje osobowość Opiskina. Niemały wkład w tę postać ma także charakteryzacja, dzięki której aktor jest nie do poznania. Warto także zwrócić uwagę na sceny, w jakich pojawia się genialny Wojciech Pszoniak, wcielający się w rolę emerytowanego Rostaniewa. Na jego przykładzie doskonale widać uniwersalną prawdę spektaklu, iż słabe psychicznie jednostki zawsze szukają kontaktu z silniejszymi i pozwalają na manipulowanie sobą. Rostaniew jest postacią tragiczną, skłonną nawet do wyrzeczenia się miłości do młodziutkiej Nastieńki, byleby tylko jego pupil Foma był zadowolony. Słaby, służalczy wręcz charakter pułkownika najlepiej obrazuje scena, w której Opiskin zmusza go do ukłonienia się i złożenia pocałunku w pierścień. Obaj aktorzy genialnie prezentują się w tych rolach i osiągają cel — budzą irytację i odrazę. Postać Rostaniewa wywołuje pogardę i jednocześnie współczucie ze względu na swą uległość, zaś Foma odraża wulgarnością i bezwzględnością. Na szczególna uwagę zasługuje także postać matki pułkownika, wykreowana przez Danutę Szaflarską i osoba kamerdynera, w którą wciela się Leon Charewicz. Szaflarska tworzy tu postać kobiety egzaltowanej, grającej na uczuciach rodziny i często wymuszającej spełnienie próśb poprzez groźbę omdlenia. Można ją zaliczyć do najbardziej zaślepionych i zagorzałych sojuszników Opiskina. To dzięki niej ten opryskliwy despota uzyskał tak wysoką pozycję w domu pułkownika. Dzięki tym aktorom widz w napięciu przeżywa każdą scenę aż do rozwiązania akcji, które przynosi jednak pewien niedosyt… Owszem, Foma zostaje wypędzony z domu, a pułkownik obdarzony jest głębokim uczuciem Nastieńki, jednak Opiskin okazuje się być sprytniejszym i stwarza okazję, by rodzina ulitowała się nad jego marnym losem. Finalna scena jest jedną z najładniejszych z powodu pięknej gry światła i cienia, która pełni rolę dodatkowego aktora. Sztukę zamykają aktorzy, gromadzący się wokół rozświetlonego pomarańczowym blaskiem, usadowionego na wygodnym fotelu Fomy. Sztuka nie pozostawia nadziei. Siła manipulantów jest nie do przezwyciężenia — nie tylko w dziewiętnastowiecznej Rosji… Ula Musiał Powyżej fotosy ze spektaklu.
(…) Osoba Opiskina to połączenie Molierowskiego Tartuffe'a i słynnego Rasputina — dzięki zdolnościom manipulacyjnym oraz hipokryzji.(…) Spektakl prezentuje sytuację ówczesnej Rosji, w której osoby trzeźwo myślące, inteligencja, zostają stłamszone przez chytrych prostaków, zdobywających w konsekwencji władzę. Ewelina Wasilewska
Mistrz pozwolił się sfotografować na odchodnym… „Antrakt” z Wojciechem Pszoniakiem przed Teatrem Współczesnym.
A oto anegdota (publikowana po raz pierwszy!):
Wojciech Pszoniak, mieszkający na stałe we Francji, dowiedziawszy się, skąd jesteśmy i czym przyjechaliśmy (a przyjechaliśmy niewielkim, 18-osobowym busikiem), wytrzeszczył oczy i rzekł z najwyższym zdumieniem: — I wy — dziś — nocą — chcecie wracać do Suwałk? Polskimi drogami???!!!
|
||
Reżyseria Dariusz Miliński
Grupa Plastyczna Pławna 9 w Lubomierzu Spektakl gościnny, towarzyszący VI Międzynarodowemu Festiwalowi Teatrów Dzieci i Młodzieży „Wigraszek 2006” 1 czerwca 2006 r., Suwałki
fot. A.Zujewicz
Jeden z najlepszych spektakli plenerowych, jakie w Polsce zrobiono. Chwała Dariuszowi Milińskiemu!
|
||
Reżyseria Mikołaj Wieprniew
Teatr Nikoli w Krakowie Spektakl gościnny, towarzyszący VI Międzynarodowemu Festiwalowi Teatrów Dzieci i Młodzieży „Wigraszek 2006” 3 czerwca 2006 r., Suwałki
fot. A.Zujewicz |
||
Bohumil Hrabal Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać
Reżyseria jerzy Zoń
Teatr KTO w Krakowie Spektakl wystawiony w ramach XIV Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 19 marca 2006 r., Olsztyn
(...)Teatr KTO doskonale oddaje Hrabalowski rubaszny humor, wspaniałą opisowość narracji oraz polityczne dwuznaczności – a to przez postaci, które wyglądają jakby żywcem wzięte z jego prozy – dziwaczni głupcy cieszący się życiem, niespodziewane wcielenia uniwersalnych prawd (...)
(...) Gra aktorów jest dynamiczna, pełna uroku któremu trudno się
oprzeć. Pełno tam niespodziewanych zwrotów, które bawią lub zasmucają do
łez, wprawiają Ksenija Horvat - www.EdinburghGuide.com
(...)Jerzy Zoń (...) przemienił Teatr KTO w przestrzeń z Hrabalowskiego snu. Mamy więc biuro pisarza - punkt skupu surowców wtórnych i przeszkloną gablotę, w której leży lekko roznegliżowana dziewczyna z „Pociągów pod specjalnym nadzorem”. W tej przestrzeni piątka aktorów opowiada językiem gestu, ruchu i teatralnego symbolu o rytuałach życia i śmierć (...) M. Mikos, „Gazeta Wyborcza”
|
||
Johann Wolfgang Goethe
Reżyseria jANUSZ wIŚNIEWSKI Obsada Mariusz Puchalski (Faust), Mirosław Kropielnicki (Mefisto), Edyta Łukaszewska (Małgorzata), Antonina Choroszy (Marta), Krystyna Feldman Teatr Nowy w Poznaniu Spektakl wystawiony w ramach XIV Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 20 marca 2006 r., Olsztyn
Spektakl zdobył najważniejszą nagrodę na festiwalu teatralnym w Edynburgu 2005 r. – The Herald Angel Award
Faust grany przez Mariusza Puchalskiego to rozlany stary cynik, który wraca do wieku średniego dzięki Mefistofelesowi... o niedwuznacznym wyglądzie diabła [na zdjęciu]. W każdym razie Mirosław Kropielnicki ślizga się, syczy i ochryple warczy w czarnym kostiumie, a jego wychudzone ciało i jego umalowana [...] twarz stale przybierają kształt jednego wielkiego S, samego Szatana. [...] Tutaj jest krzykliwy, makabryczny świat, powoływany do życia przez sardoniczną, podobną do Weillowskiej, muzykę. [...] Times, Benedict Nightingale, 10 sierpnia 2005
|
||
Eugène Labiche
Reżyseria Piotr Cieplak Obsada Eliza Borowska, Paulina Holtz, Edyta Olszówka, Maria Robaszkiewicz, Olga Sawicka, Jacek Braciak, Kazimierz Kaczor, Rafał Królikowski, Sylwester Maciejewski, Sławomir Pacek, Andrzej Piszczatowski, Krzysztof Stroiński, Adam Woronowicz Teatr Powszechny w Warszawie Spektakl wystawiony w ramach XIV Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 21 marca 2006 r., Olsztyn
Nagroda im.
Aleksandra Zelwerowicza dla Adama Woronowicza
|
||
Czar zwyczajnych dni — sen świętego
Choreografia Jacek Łumiński Śląski Teatr Tańca w Bytomiu Spektakl wystawiony w ramach XIV Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 22 marca 2006 r., Olsztyn
|
||
Susan Sontag na podstawie dramatu Henryka Ibsena
Reżyseria Robert Wilson Obsada Danuta Stenka, Władysław Kowalski, Dominika Ostałowska, Dominika Kluźniak, Krzysztof Dracz, Miłogost Reczek Teatr Dramatyczny w Warszawie 20 grudnia 2005 r., Warszawa Zobacz zdjęcia
Recenzje wkrótce. Niełatwo jest przemówić po obejrzeniu Sztuki w tak czystej postaci.
|
||
Witold Gombrowicz
Reżyseria i wykonanie Irena Jun Teatr Studio w Warszawie Spektakl gościnny, towarzyszący IV Ogólnopolskim Spotkaniom z Monodramem „O Złotą Podkowę Pegaza”, organizowanym przez Regionalny Ośrodek Kultury i Sztuki w Suwałkach. Suwałki, 9 grudnia 2005 r., Suwałki
Niech żałuje, kto nie widział.
|
||
na podstawie poezyj Adama Mickiewicza
Reżyseria i wykonanie Irena Jun Spektakl gościnny, towarzyszący IV Ogólnopolskim Spotkaniom z Monodramem „O Złotą Podkowę Pegaza” 8 grudnia 2005 r., Suwałki
|
||
Reżyseria i wykonanie Oleg Żugżda Grodzieński Teatr Lalek (Białoruś) Spektakl wystawiony w Suwałkach, w ramach Spotkań Teatralnych „Za Kurtynką”, organizowanych przez suwalski ROKiS. 20 października 2005 r., Suwałki
W małych miasteczkach, takich jak Suwałki, dostęp do prawdziwej kultury jest ograniczony. I nawet, mimo iż istnieje przekonanie, że „małe jest piękne”, w niewielkich miejscowościach, ze względu na ekonomiczną stronę przedsięwzięcia, nie opłaca się tworzyć miejsc, do których uczęszcza niewielka grupa ludzi. Dlatego też w Suwałkach nie ma teatru. (…) Rekompensatą dla ludzi z małych miejscowości, kochających teatr, są gościnne występy aktorów scen profesjonalnych. Taką działalność prowadzi Grodzieński Teatr Lalek. I chociaż w nazwie występuje wyraz „lalka”, nie jest to teatr tworzący tylko przedstawienia dla małych dzieci. Sami aktorzy twierdzą, iż ich spektakle skierowane są do odbiorców w wieku „od lat 4 do 104”. Patryk Witkowski
Aby aktorzy pozostali niewidzialni, a na pierwszym planie ukazały się lalki przez nich animowane, zastosowano tzw. scenę czarnego pudełka. Polega to na odpowiednim doświetleniu pierwszego planu i wyciemnieniu tła oraz ubraniu aktorów na czarno, z zasłonięciem ich twarzy czarną siatką. W spektaklu zastosowano pacynki oraz marionetki. (…) Mój zachwyt wzbudziła przede wszystkim perfekcyjna praca dłoni aktorów i zwinne poruszanie lalkami. Vanessa Kmiecik
Warto tu podkreślić, że obydwie recenzje pochodzą spod piór najmłodszych naszych recenzentów — humanistów z klasy 1 c2, niebędących (na razie!) członkami Antraktu…
|
||
Morna Regan
Reżyseria Rafał Sabara Obsada Mirosława Dubrawska, Joanna Żółkowska, Justyna Sieńczyłło, Edyta Jungowska, Karina Seweryn Teatr Powszechny w Warszawie 18 października 2005 r., Warszawa
Od paru lat kultura irlandzka zadomowiła się w Polsce na dobre, czego dowodem coraz powszechniejsza moda na uczenie się tańców irlandzkich, festiwale muzyki irlandzkiej (Dowspuda!). Tę obecność Irlandii widać także w polskim teatrze. Sztuka „Panieński Raj”, pokazywana w Teatrze Powszechnym w Warszawie, to adaptacja współczesnego dramatu irlandzkiego Morny Regan. W spektaklu odsłania się przed widzem obraz kobiecego świata. Bohaterkami są bowiem cztery kobiety – cztery pokolenia: Aileen i Ruth (Karina Seweryn i Justyna Sieńczyłło), które są siostrami, ich matka Dolores (Joanna Żółkowska) oraz babcia, nazywana Dophie (jedna z nestorek sceny warszawskiej, Mirosława Dubrawska). Każda z kobiet przeżywa swój osobisty dramat. Widzimy obraz smutnej i nierozumianej przez innych starości. Starości ogarniętej amnezją i nękanej tragicznymi widziadłami przeszłości, przez którą nie mogą przebić się bliscy żyjący dokoła. Równolegle rozgrywa się dramat nieakceptowanej córki i samotnej, zgorzkniałej matki. Historia każdej z postaci uświadamia nam, jak trudno jest żyć z nieustannym poczuciem winy. Na te osobiste dramaty bohaterek nakłada się jeszcze kolejny współczesny problem. To pytanie, jak pogodzić przywiązanie do swojej małej ojczyzny, swoistą „prowincjonalność”, z tęsknotą za nowoczesnością, szansą kariery w wielkich ośrodkach miejskich. Ten problem ma Ruth, powracająca po dziesięciu latach pobytu w USA do rodzinnego irlandzkiego domu, który okazuje się nie być żadnym „utraconym rajem”. Wszystkim podróżującym poza naszą małą ojczyznę polecamy ten spektakl, który niekiedy bawi ciętym dowcipem Mabs (Edyty Jungowskiej), częściej jednak wzrusza tragizmem każdej kobiety, który zdaje się być w ich rodzinie pokoleniowy. Wydaje się, że w chwili absolutnej szczerości każdy może znaleźć w którejś z postaci część siebie. Antrakt
|
||
Reżyseria zespół teatru Ósmego Dnia Teatr Ósmego Dnia Spektakl wystawiony na dziedzińcu Domu Pracy Twórczej w Wigrach wrzesień 2005 r., Wigry
|
||
Rona Munro
Reżyseria zbigniew Brzoza Obsada Ewa Błaszczyk, Agnieszka Grochowska, Aleksander Bednarz, Iza Szela Teatr Studio w Warszawie Spektakl wystawiony w ramach XIII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 15 marca 2005 r., Olsztyn
|
||
wg M. Calinescu, L. Lipskiego, W. Jerofiejewa
Reżyseria zygmunt Duczyński Obsada Arkadiusz Buszko Teatr Kana ze Szczecina Spektakl wystawiony w ramach XIII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych więcej o spektaklu 15 marca 2005 r., Olsztyn
|
||
Reżyseria i wykonanie zespół Teatru Ósmego Dnia Teatr Ósmego Dnia Spektakl wystawiony w ramach XIII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 14 marca 2005 r., Olsztyn
|
||
Piotr Tomaszuk
Reżyseria Piotr Tomaszuk Obsada Rafał Gąsowski, Alicja Rapsiewicz, Edyta Łukasiewicz-Lisowska Towarzystwo Teatralne „Wierszalin” Spektakl wystawiony w ramach XIII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych 13 marca 2005 r., Olsztyn
|
||
Marek Hłasko
Reżyseria Giovanny Castellanos Obsada Artur Steranko (Władek), Agnieszka Grzybowska, Urszula Rodziewicz, Jarosław Borodziuk, Marian Czarkowski, Noemi Rogalska, Marcin Kiszluk, Dariusz Poleszak, Marcin Tyrlik Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie 31 stycznia 2004 r., Olsztyn
|
||
|
na podstawie jednoaktówek Samuela Becketta, przekład: Antoni Libera
Reżyseria Antoni Libera Obsada Zbigniew Zapasiewicz, Antoni Libera Teatr Powszechny w Warszawie 4 grudnia 2004 r., Warszawa
|
|
Molière
Reżyseria Giovanni Pampiglione Obsada Andrzej Grabowski, Agnieszka SCHIMSCHEINER, Marta WALDERA, Natalia STRZELECKA, Tadeusz KWINTA, Bartek KASPRZYKOWSKI, Feliks SZAJNERT, Wojciech SKIBIŃSKI, Błażej WÓJCIK, Krzysztof Jędrysik, Rafał DZIWISZ, Anna TOMASZEWSKA Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie 23 września 2004 r., Kraków
|
||
|
Stanisław Wyspiański Reżyseria Mikołaj Grabowski Obsada Oskar Hamerski, Jan Frycz, Anna Radwan-Gancarczyk, Leszek Piskorz, Małgorzata Gałkowska, Andrzej Buszewicz, Mieczysław Grąbka, Juliusz Chrząstowski , Tadeusz Huk, Błażej Peszek, Ewa Kaim, Ewa Kolasińska, Jerzy Trela, Jan Krzyżanowski, Andrzej Kozak, Mieczysław Mejza Stary Teatr w Krakowie 25 września 2004 r., Kraków Zobacz zdjęcia
|
|
Michael Frayn Czego nie widać
Reżyseria Grzegorz Wiśniewski Obsada Katarzyna Herman, Agnieszka Krukówka, Karina Seweryn, Joanna Żółkowska, Szymon Bobrowski, Kazimierz Kaczor, Rafał Królikowski, Tomasz Papryk, Zbigniew Zapasiewicz, Cezary Żak Teatr Powszechny w Warszawie 2004 r., Warszawa
|
||
Neil la Bute
Reżyseria Grzegorz Wiśniewski Obsada Paulina Holtz, Edyta Olszówka, Adam Woronowicz, Mariusz Zaniewski Teatr Powszechny w Warszawie 23 stycznia 2004 r., Warszawa
|
||
|
Antoni Czechow Reżyseria Zbigniew Brzoza Obsada Agnieszka Grochowska, Łukasz Garlicki, Andrzej Mastalerz, Maria Peszek, Ewa Błaszczyk, Krystyna Janda, , Aleksander Bednarz, Jerzy Kamas, Krzysztof Kolberger, Mirosław Zbrojewicz Teatr
Studio 6 listopada 2003 r. Warszawa
Dramaty zmuszają do myślenia. Trzeba by być doprawdy gruboskórnym, by nie popaść w zadumę. Antoni Czechow potrafi obudzić człowieka z tego wegetacyjnego snu i choć na chwilę wprawić w rozmyślanie nad światem, ludźmi i nad samym sobą. (…) Kostiumy aktorów ukazywały ich charakter, stosunek do świata, przemiany. Szczególnie widać to było u „Mewy”, która, na początku niewinna, pełna wiary, marzeń i zapału, chodziła tylko w białych sukienkach, bez makijażu, w dziewczęcych fryzurach. Gdy jej pragnienia ziściły się i okazały przekleństwem, dziewczyna straciła swą nieskalaność, niedoceniona ubierała się prowokacyjnie, miała mocny makijaż. Tak samo strój Maszy, choć niezmienny, podkreślał jej cierpienie, pesymizm. Ubierała się na czarno, bo, jak rzekła, była w żałobie po swoim życiu, życiu pełnym bólu i niespełnienia. Zuzanna Sadowska Tragizm tej sztuki objawiał się w nieszczęściu każdej postaci. Poruszony został przede wszystkim problem niespełnionej miłości, ale także konfliktu pokoleń. Wszystkie elementy spektaklu prowadzą do tragedii – niefortunnego małżeństwa, utraty własnej osobowości, marzeń, życia. Podczas rozmyślań nad spełnieniem funkcji katharsis w tym spektaklu, przypomniałam sobie fragment recenzji jednej z książek Haruki Murakami: „To wzruszająca opowieść o samotności. Bohaterowie są jak sputniki w przestrzeni kosmicznej – każdy wędruje po własnej orbicie”. Olga Żywiczyńska
Po spektaklu byłam pod wrażeniem (wszystkiego), ale prawdopodobnie dlatego, że w prawdziwym teatrze znalazłam się po raz pierwszy. Niezwykle podobała mi się moja bliskość z aktorem. Barbara Złotorzyńska
|
kontakt z redakcją oraz budowniczym strony: antrakt@op.pl
© Antrakt 2005 - 2012